O mnie Góry Bieganie Relacje Trasy Purchasius


Anna Celińska - relacje Robert Celiński - moje maratony

2016-04-03, Linz (Austria)


Anulka druga w ćwierćmaratonie,
mój plan poniżej 3h wykonany

Relacja Roberta z jego maratonu nr 97

Czas

Miejsce

%

2:59:35

53 /
854

6.2


Decyzja o starcie w maratonie w Linzu zapadła dość przypadkowo. Po udanym starcie w Cambridge szukałem jakiejś szybkiej trasy, na której mógłbym połamać 3 godziny i mieć spokój do końca sezonu z maratonami asfaltowymi. Wybór w kwietniu był spory - Łódź lub Warszawa w Polsce, a za granicą np. 10 kwietnia Manchester lub Wiedeń. Anulka nie planowała biec maratonu na wiosnę, więc MP w Łodzi odpadały. Termin Orlen Warsaw Marathon był niekorzystny ze względu na moje sprawy zawodowe (ciężkie wdrożenie w tym okresie). W Anglii byliśmy niedawno, więc skłaniałem się w stronę Wiednia, jednak w kalendarzu znaleźliśmy pobliski Linz, gdzie maraton odbywał się tydzień wcześniej, w pierwszy weekend kwietnia. Pamiętam, że kiedyś Bogdan Barewski opowiadał mi o tym maratonie, że trasa tam jest dość szybka. Dla mnie było to idealne rozwiązanie, a Anulka mogła pobiec w rozgrywanym równolegle półmaratonie lub ćwierćmaratonie (około 10,5 km). Ostatecznie wybrała właśnie ten nietypowy dystans.

Udało się nam wygospodarować jeden dzień urlopu na poniedziałek, a do Linzu wyjechaliśmy w sobotę wczesnym rankiem. Zostawiliśmy psa u teściów w Łodygowicach, co determinowało wybór dalszej trasy przez Słowację (z Bielska do Wiednia równie korzystna jest trasa przez Czechy). Przejechaliśmy przez Zwardoń, Żylinę, Bratysławę i obwodnicą Wiednia. W czasie postoju na stacji benzynowej w tych okolicach obejrzeliśmy na własne oczy skutki kryzysu migracyjnego w Austrii. Na parkingu kręciły się grupki młodych, śniadolicych mężczyzn. Nie robili nic konkretnego - spędzali w ten sposób wolny czas, którego im chyba nie brakowało. Nie było to zbyt przyjemne, kiedy gapili się na Anię, jak szliśmy w stronę budynku stacji.

Miałem rozpracowaną nawigację, więc bez problemu trafiliśmy do Linzu, a potem do biura zawodów, które znajdowało się w Tips Arena, w południowo-zachodniej części miasta. W okolicach hali odbywały się biegi dla dzieci. W środku przeszliśmy się wśród stoisk ze sprzętem sportowym, odebraliśmy numery startowe, po czym zaczęliśmy szukać pasta party. Okazało się, że trzeba było wejść po trybunach na górę. Kuponów na makaron nie znaleźliśmy w pakietach startowych, trzeba było sobie kupić, ale cena była rozsądna. Ania zamówiła sobie sałatkę, a ja wsunąłem dwie porcje makaronu, dzieląc się trochę z żoną.

Linz wita, pierwszy przystanek: maratońskie expo
Expo w Tips Arena

Kiedy już się najedliśmy, pojechaliśmy do naszego hotelu Steigenberger, który jest pięknie położony nad Dunajem. Kiedy patrzyłem z daleka na okno w naszym pokoju, zastanawiałem się, czy to nie jest obraz ;-) Szybko wyszliśmy na spacer do centrum Linzu. Najpierw przechadzaliśmy się bulwarami nad Dunajem, sktóre sa tłumnie odwiedzane przez mieszkańców i turystów. Było tam bardzo przyjemnie. Potem doszliśmy na rynek, na którym już rozstawiano miasteczko maratońskie przy mecie. Kupiłem sobie loda i przespacerowaliśmy się po okolicy. Na środku prostokątnego rynku stoi kolumna z 1723 roku, a na rogu XVIII-wieczna Stara Katedra. Ciekawsza jest neogotycka Nowa Katedra, wzniesiona w latach 1862-1924. Zwiedziliśmy ją ostatniego dnia pobytu.

Piękny widok na Dunaj z okna naszego hotelu Steigenberger - wygląda jak obrazek
Nasz hotel - start maratonu był jakieś 200 m od niego
Przystań w centrum Linzu
Widok na północną część Linzu i wzgórze Poestlingbert, na które wybiegliśmy w poniedziałek
Rynek w Linzu
Meta maratonu w przygotowaniu
Przedmarańskie lody, następnego dnia w nagrodę za złamanie 3 godzin kupiłem sobie 3 kulki ;-)
Tutaj będziemy finiszować następnego dnia
Ten bruk na ostatnim kilometrze mocno wchodził w nogi

Potem skierowaliśmy się z powrotem do hotelu, tym razem uliczkami prowadzącymi na wschód. Po drodze widzieliśmy dom, w którym pracował Johannes Kepler, naukowiec znany głównie ze swoich prac na temat ruchu planet. Linz kojarzy się bardziej z inną, znacznie mniej pozytywną postacią - Adolfem Hitlerem. Urodził się on w Braunau am Inn, około 100 km na zachód od Linzu. Kiedy był mały, jego rodzice się tutaj przeprowadzili. Hitler uznawał Linz za swoje rodzinne miasto i planował stworzyć z niego centrum kulturalne III Rzeszy. Jeszcze przed wojną rozpoczął uprzemysłowienie miasta, dzięki czemu powstało tu wiele fabryk. Na polecenie Hitlera w okolicach Linzu wybudowano zespół niemieckich obozów koncentracyjnych Mauthausen-Gusen.

Wróciliśmy do hotelu, po drodze robiąc zakupy na stacji benzynowej, ponieważ wszystkie markety były już zamknięte. Zamówiliśmy sałatkę do pokoju i powoli kładliśmy się spać, kiedy Anulka wpadła na pomysł, który okazał się dla niej fatalny w skutkach. Wcześniej wzięła od swojej mamy maść Fastum na ból pleców. Miała posmarować tylko tę część ciała, ale w sobotę wieczorem stwierdziła, że boli ją jeszcze kolano i achilles, więc wtarła maść również w te miejsca. Wiedziała, że posmarowanych miejsc nie powinno się później wystawiać na słońce, bo 3 lata wcześniej miała fatalną przygodę z oparzeniem obu kolan po tym samym środku. Teraz stwierdziła, że następnego dnia umyje dokładnie kolano i problemu nie będzie. Ja robiłem się już śpiący i słabo kontaktowałem, że żona właśnie robi sobie w łazience wielką krzywdę.

Następnego dnia wstaliśmy rano na bardzo wczesne śniadanie. W restauracji na dole o 6:30 było już pełno biegaczy. Jednym z nich był Mitja Kosovelj, słoweński biegacz górskich, dwukrotny mistrz świata na długim dystansie (2011 w Słowenii i 2013 w Szklarskiej Porębie) oraz wicemistrz z Jungfrau w 2012. Tutaj miał walczyć o kwalifikację olimpijską w maratonie. Niestety, słabo mu potem szło i zszedł z trasy.

Ćwierćmaraton Anulki startował o 8:30, dokładnie godzinę przed startem maratonu, połówki oraz sztafety maratońskiej. Hotel Steigenberger wybraliśmy nie przez przypadek - był dosłownie 300 metrów od startu biegu. Anulka zrobiła rozgrzewkę, a potem chcieliśmy, żeby zostawiła swój worek z rzeczami. Okazało się jednak, że depozyt jest spory kawałek drogi od startu i nie zdążymy tego zrobić. Skończyło się na tym, że Anulka pobiegła po prostu z kartą hotelową, a po zawodach dobiegła z mety do hotelu (dystans około 1,5 kilometra). Udało mi się sfilmować start biegu i wyłowić Anulkę w tłumie. Pierwszy kilometr przebiegał mostem nad Dunajem, ale policja niestety zablokowała go w całości. Wróciłem do hotelu, a kiedy wjechałem windą na nasze piętro, z okien nadal widziałem ruszający dopiero tłum. Minęło jakieś 8 minut, zanim wszyscy biegacze przekroczyli linię startu.

Nie miałem dużo czasu, więc spakowałem worek i znowu pobiegłem na start. Na własne oczy i nogi przekonałem się, że depozyt rzeczywiście był daleko - bliżej mety niż startu. W pewnym momencie miałem nawet stres, że nie zdążę oddać worka przed startem, bo kiedy już dodarłem na miejsce w Brucknerhaus, zastałem straszne kolejki. Na szczęście dotyczyły one półmaratończyków. Ja dość szybko oddałem depozyt, przetruchtałem znowu wzdłuż Dunaju i ustawiłem się na starcie. Tam spotkałem pacemakera na 3 godziny. Postanowiłem, że będę się go trzymał, a w drugiej połowie dystansu postaram się przyspieszyć.

W tym czasie Anulka dobiegała już do metry na rynku w Linzu. Uzyskała dobry czas 38:43 i zajęła drugie miejsce, za świetną austriacką zawodniczką. Co ciekawe, była szesnasta w generalce na blisko 6 tysięcy biegaczy! Potem trochę żałowała, że nie pobiegła połówki, bo ten bieg na pewno by wygrała. Jeżeli chodzi o uzyskany czas, to Garmin po 10 km pokazał jej 36:02, była więc w dobrej formie.

Anulka pędzi do mety, zajęła 16 miejsce na blisko 6000 zawodników!

Ja przez pierwsze 9 kilometrów biegłem śladami Anulki - najpierw przez most, potem dzielnicami w północnej części Linzu, by potem wrócić na prawy brzeg Dunaju mostem na wysokości rynku. Na początku ruszyłem dość szybko, bo nie lubię tłoku, za to na drugim kilometrze specjalnie zwolniłem, żeby dać się dogonić grupie na 3 godziny. Było w niej sporo biegaczy, również półmaratończycy walczący o czas 1:30 oraz trochę osób ze sztafety. Nie biegło mi się najlepiej w tym tłumie i nawet przez pewien czas odstawałem od grupy. Na szóstym i siódmym kilometrze miałem tradycyjne problemy ze sztywniejącymi mięśniami podudzia. Do tej pory nie dowiedziałem się, z czego to wynika. Ważne, że zesztywnienie mija i na dystansie maratonu już nigdy nie wraca. Na moście było już OK.

Pierwsze 10 km zrobiliśmy w 42:33, a więc zgodnie z planem. Potem biegliśmy blisko 5 km na południe, po czym zawróciliśmy z powrotem w stronę Dunaju. Po 14 km złączyliśmy się z trasą, którą mieliśmy kończyć maraton po 35 km. Dobrze było popatrzeć, co mnie czeka. Na Landstrasse stawka zaczęła się rozciągać, bo tutaj finiszowali półmaratończycy. My w tym miejscu skręciliśmy w lewo, oznaczenie 21 km minęliśmy w 1:30:07, połówkę w 1:30:30, więc mieliśmy już sporą stratę do zakładanego wyniku. Stwierdziłem, że jeżeli pacemaker nie przyspieszy, to ja będę musiał to zrobić. Na szczęcie wyraźnie zwiększyliśmy tempo. Z grupy odpadło wtedy trochę maratończyków, ja z kolei złapałem drugi oddech i biegłem z pacemakerem na czele grupy.

Po przeszło 30 km w Kleinmunchen zaczęliśmy wracać na północ. Niestety, tempo znowu trochę spadło i byliśmy na granicy połamania trójki. Jeszcze do tego wkurzyło mnie dwóch gości z mojej grupy, bo ścięli sobie przede mną trasę przez trawnik, a ja biegłem ustawowo zgodnie z oznaczeniami i musiałem ich potem gonić. Wpadłem w wojowniczy nastrój i dokładnie przy markerze 33 km znacząco przyspieszyłem. Błyskawicznie zostawiłem grupę za plecami i przestałem ich słyszeć.

34. kilometr zrobiłem w 4:03, kolejny w 4:07. To dało mi zapas na ostatnie kilometry, na których zacząłem słabnąć, choć na szczęście nie na tyle, żeby powstrzymało mnie to przed połamaniem trójki. W okolicach markera 40 km kibicowała mi Anulka, a ja zebrałem się jeszcze do szybszego biegu. Krzyknęła mi też coś na 300 metrów przed metą, gdzie już wiedziałem, że trójka zostanie połamana. Ostatecznie zapas był niewielki - 25 sekund. Z moich spostrzeżeń wynika, że naszej grupy około 30 potencjalnych trójkołamaczy, ta sztuka udała się mnie, dwóm innym kolegom oraz pacemakerowi. Podziękowałem mu za pomoc w uzyskaniu satysfakcjonującego wyniku, po czym poleżałem chwilę na rynku w Linzu.

Tylko w maratonie była bardzo mocna stawka - na starcie widziałem kilkunastu zawodników z Afryki
Finisz na rynku w Linzu
Na tej scenie Anulka odebrała nagrodę za drugie miejsce w ćwierćmaratonie
Maratońskie pobojowisko nie było na bieżąco sprzątane - trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć na skórkach po bananach ;-)
Na ostatnich dwóch kilometrach musiałem się sprężać
Wspólna meta maratonu, półmaratonu i ćwierćmaratonu (tu akurat widać półmaratończyków)

Potem spotkałem się z Anulką i porozmawialiśmy trochę przez płot, który oddzielał strefę mety od reszty świata. Posiliłem się trochę, wypiłem pyszne, zimne piwo bezalkoholowe i poszliśmy odebrać mój worek z depozytu. Wykąpałem się w hotelu i trochę poleżałem, a Anulka poszła jeszcze trochę potruchtać. Był to pewnie gwóźdź do trumny dla jej skóry. Pierwsze ślady poparzeń zaczęły się pojawiać wieczorem.

Wcześniej na szczęście nie byliśmy tego świadomi (popsułoby to nam humor) i wybraliśmy się na kolejny spacer po Linzu. Na rynku kupiłem sobie tym razem aż 3 kulki lodów, jako nagrodę za połamanie 3 godzin po raz 28. w karierze i 12. sezon z rzędu. Poszliśmy do Nowej Kadedry, którą na pewno warto odwiedzić. Wnętrze jest zimne, za to ławki są podgrzewane piecykami. W drodze powrotnej zauważyliśmy na jednym z budynków, że flaga kraju związkowego Górna Austria, którego stolicą jest Linz, wygląda identycznie jak polska flaga narodowa.

Anulka ze swoimi trofeami - między innymi tradycyjny tort z Linzu i elegancki zegarek Linz AG
Pomaratoński spacer - gotycka katedra w Linzu

Wieczorem w hotelu znowu zamówiliśmy sałatkę i raczyliśmy się austriackim winem. W poniedziałek rano zrobiliśmy sobie jeszcze wycieczkę biegową na Poestlingberg - ciekawe wzgórze na północy miasta, z którego rozciągają się wspaniałe widoki. Anulka lepiej dawała sobie radę, ja byłem obolały po maratonie. Na szczycie okazało się, że w można tu podjechać samochodem lub wjechać kolejką. Obeszliśmy kościółek dookoła, weszliśmy do środka i spędziliśmy chwilę na tarasie widokowym, podziwiając poranne widoki. Potem zbiegliśmy kawałek przez las poza szlakami i wróciliśmy do hotelu zupełnie inną trasą niż tą, którą wybiegaliśmy na szczyt.

W poniedziałek wstaliśmy przed świtem, żeby trochę potruchtać
Wybiegamy na Poestlingberg
Kościół na szczycie, który świetnie widać z centrum Linzu
Widok z Poestlingberg - po lewej stronie widać Voestbruecke i nasz hotel
Widok na centrum Linzu

Linz bardzo nam się podobał - ładne miasto, pięknie położone nad Dunajem, na północy dość wysokie wzgórza. Anulka stwierdziła, że przypomina jej Turyn, tylko rzeka większa o Padu ;-) Wyjazd byłby doskonały, gdyby nie poparzenie Anulki, które zaczęło dawać znać o sobie bardziej w drodze powrotnej w poniedziałek. Jadąc samochodem jako pasażer, obrabiałem zdjęcia z wyjazdu. Trafiło nam się jeszcze jedno - nieplanowane. Fotoradar przed Wiedniem zrobił naszej czerwonej alfie fotkę przy ograniczeniu 110 km/h, a jechaliśmy blisko 130 km/h. Na razie nie przyszedł do nas list z Austrii, choć podobno tutejsze służby są dobre w odzyskiwaniu pieniędzy z mandatów od obcokrajowców - zobaczymy. Najważniejsze, że po miesiącu wszystkie rany pooparzeniowe Anulki się zagoiły ;-)

Errata: 19 maja przyszedł do nas list z Austrii. Przekroczenie o 14 km/h, 45 EUR mandatu. Już zapłaciliśmy. Zdjęcia Anulki z maratonu w Linzu były tańsze - 20 EUR. Wolę jednak, jak żona biega, niż jeździ samochodem - taniej wychodzi ;-)

Galeria zdjęć z Linzu

Wszystkie relacje Byledobiec Anin

Lista maratonów Roberta

Powrót


(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin