O mnie | Góry | Bieganie | Relacje | Trasy | Purchasius |
Czas | Miejsce | % |
---|---|---|
3:16:27 | 13 / | 5.6 |
|
Pomysł wystartowania w maratonie w Cambridge pojawił się spontanicznie, może zbyt spontanicznie. Sfrustrowany biurową codziennością otworzyłem kalendarz europejskich maratonów, żeby znaleźć coś w lutym lub w marcu. Moją uwagę przykuł maraton w Cambridge, który miał się odbyć 6 marca, w urodziny Anulki. Cambridge zawsze kojarzyło mi się ze słynnym angielskim uniwersytetem oraz książkami do angielskiego, wydawanymi właśnie w tym mieście. Działające tutaj od 1584 Cambridge University Press jest najstarszym wydawnictwem na świecie. Pomyślałem, że to świetna okazja, żeby odwiedzić to miejsce. Wszedłem na stronę internetową biegu, ale nie analizowałem specjalnie trasy ani wyników jakie się na niej osiąga. Widziałem, że w czasie maratonu obiega się Cambridge dookoła i bardzo mi się spodobało. Równolegle odbywa się półmaraton, w czasie którego pokonuje się południową część trasy. Na zdjęciach ze startu widziałem, że odbywa się on na asfalcie i wnioskowałem życzeniowo, że tak wygląda cała trasa i może nawet będę miał szanse na połamanie trzech godzin. Sprawdziłem możliwości dojazdu do Cambridge i napisałem do Anulki, że zapraszam ją na urodzinowy weekendowy wypad do Anglii. Moja żona zawsze ma w takich sytuacjach chłodniejszą głowę - sprawdziła trasę, wyniki z poprzednich lat i zaczęła studzić mój zapał. 30% odcinków trasy przebiega po łąkach i pastwiskach dookoła Cambridge, po drodze jest trochę górek, błotnista nawierzchnia potrafi skutecznie spowolnić biegaczy, a zawody odbywają się przy czynnym ruchu samochodowym i mają momentami charakter biegu na orientację, gdyż trasa jest oznakowana tylko w newralgicznych punktach. Jedyną osobą, która pobiegła w poprzednim roku poniżej 3 godzin, był zawodnik z życiówką 1:09 w półmaratonie. Cóż, nie miałem szans na połamanie trójki, ale skoro zainwestowaliśmy trochę czasu w analizę, zdecydowaliśmy się wystartować. Wykupiłem bilety Katowice - Luton liniami Wizzair, bilety autokarowe Luton -> Cambridge i zarezerwowałem hotel w okolicach mety półmaratonu.
W piątek rano zostawiliśmy Spajka u teściów w Łodygowicach, przejechaliśmy na lotnisko w Katowicach i po południu wylądowaliśmy w Luton. W oczekiwaniu na autobus do Cambridge zdążyliśmy zjeść dużą sałatkę. Podróż linią 787 okazała się nieco dłuższa niż normalnie, ze względu na piątkowe korki. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że autobus ma po drodze kilka przystanków w centrach miasteczek. Dla nas miało to pewne plusy, bo z okien można było popatrzeć na życie na angielskiej prownicji. W największych korkach staliśmy w Cambridge i mieliśmy masę czasu, żeby popatrzeć na studentów wracających do domu z piątkowych wykładów. W końcu po godzinie 17:00 miejscowego czasu dojechaliśmy do Parker's Piece - wielkiego trawnika w centrum Cambridge.
Tutaj napiszę kilka informacji na temat miasta. Cambridge leży 80 km na północny-wschód od Londynu, jest stolicą hrabstwa Cambridgeshire i liczy ponad 120 tysięcy mieszkańców. Miasto jest przede wszystkim bardzo ważnym ośrodkiem naukowym, rozwinięty jest tutaj również przemysł nowych technologii (Silicon Fen - dosłownie "Silikonowe Bagnisko", odpowiednik amerykańskiej Silicon Valley) oraz turystyka. Nazwa miasta pochodzi od rzeki Cam, przepływającej przez miasteczko - "Cambridge" można tłumaczyć jako "most na rzece Cam".
Z Parker's Piece mieliśmy 2,5 km na piechotę do naszego hotelu Holiday Inn Express, który znajdował się we wschodniej części Cambridge, obok lotniska (niestety, jest ono małe i nie ma tutaj regularnych połączeń). Po drodze zrobiliśmy spore zakupy na kolację. Prowadząca na południowy-wschód Mill Road tętniła życiem - pełno samochodów, pieszych i rowerzystów. Anulka raz mało nie została przez jednego potrącona. Końcowy odcinek naszego spaceru prowadził przesmykiem między terenem zbiornika wodnego i poligonu. Kiedy dotarliśmy do hotelu, robiło się już ciemno. Zjedliśmy sałatkę, zamówiłem dla Anulki dodatkowy kieliszek wina (ta procedura powtarzała się codziennie) i poszlismy spać.
Parker's Piece - wielki trawnik w centrum Cambridge |
Kiedy dotarliśmy do hotelu, robiło się już ciemno |
Na sobotę prognozy pogody nie były zachęcające (przez cały dzień miało padać), jednak rzeczywistość okazała się dla nas bardziej łaskawa. Rano zrobiliśmy rozruch na końcówce trasy półmaratonu, a w drodze powrotnej poszliśmy na małe zakupy spożywcze. Potem mocniej się rozpadało, ale przed południem wyszliśmy na zwiedzanie Cambridge. Rozpoczęliśmy Mill Road, którą szliśmy już poprzedniego dnia. Przespacerowaliśmy się po przekątnej Parker's Piece. Minęliśmy hotel University Arms, który był w trakcie generalnego remontu - tak generalnego, że z dawnych murów i stropów pozostały pojedyncze ściany. Doszliśmy do wyłączonej z ruchu części miasta i pochodziliśmy trochę wśród straganów na Starym Rynku. Stoi przy nim Great St Mary's Church - kościół, w którym w czasach średniowiecznych odbywały się uroczystyści akademickie, np. otwarcie roku i przyznawanie tytułów naukowych. Potem w tej okolicy powstała piękna zabudowa uniwersytecka, a naprzeciwko kościoła stoi budynek senatu, które przyjął rolę miejsca uroczystości akademickich.
Urokliwa Mill Road prowadzi z południowego-wschodu do centrum Cambridge |
Rynek w Cambridge |
Anulka pod Great St Mary's Church, w tle Senate House |
Uniwersytet w Cambridge powstał w 1209 roku i jest drugą po Oksfordzie najstarszą uczelnią wyższą w Anglii. Składa się z przeszło 30 konkurujących między sobą koledżów, z czego 3 przyjmują wyłącznie kobiety. Najbardziej znane szkoły to: Trinity College, St John's College oraz King's College. Ten pierwszy jest najbardziej oblegany przez studentów i najbogatszy - jego posiadłości ziemskie sięgają ponoć aż do konkurencyjnego Oksfordu. Same przychody z dzierżawy tych gruntów sięgają rocznie 20 milionów funtów. Wewnątrz Trinity College znajduje się Wren Library - znana biblioteka, która zawiera między innymi rękopisy Alana Aleksandra Mielne'a - autora "Kubusia Puchatka", a także napisane ręcznie trzy książki Isaaca Newtona z XVII wieku, które zdefiniowały podstawy fizyki. Obejrzeliśmy dziedziniec Trinity College, ale nie wchodziliśmy do środka. Po pięknej trawie mogą chodzić tutaj jedynie upoważnieni pracownicy uczelni oraz osoby przez nich zaproszone. Zza płotu widzieliśmy również St John's College, w którym miejsca do spacerowania jest więcej. Charakterystyczny dla tego miejsca jest zabudowany Most Westchnień.
Dziedziniec Trinity College |
St John's College, Most Westchnień po prawej stronie, za drzewem |
Anulka snuła rozważania, ile mogą kosztować studia na University of Cambridge. Szukaliśmy informacji w Internecie. Trzeba się świetnie uczyć, żeby dostać się na studia na jednym ze znanych koledżów, otrzymać stypendium i kredyt studencki. Uczelnia gwarantuje, że jeżeli po studniach nie osiągnie się określonego poziomu zarobków, to tego kredytu w ogóle nie trzeba będzie zwracać (chyba jest niewiele takich przypadków). Mimo wszystko, studia, mieszkanie i utrzymywanie się w Cambridge kosztują ogromne pieniądze, więc przy tych wszystkich stypendiach i kredytach i tak trzeba mieć... bogatych rodziców ;-)
Spacerowaliśmy po alejkach w parku nad rzeką Cam. Bardzo popularny jest punting, czyli pływanie łodzią płaskodenną. Widzieliśmy dziesiątki takich łódek z turystami, kierowanych przez upoważnionych młodych ludzi. Można również samemu spróbować odpychać się długim kijem, ale podobno nie jest to takie proste - można stracić równowagę i wpaść do wody.
Kiedy tak spacerowaliśmy po uliczkach uniwersyteckich, zaczął padać deszcz. Na chwilę schowaliśmy się w murach Clare College, ale ponieważ dalej padało, weszliśmy do słynnej kaplicy King's College. Cena za wstęp trochę nas zaskoczyła - bilet dla jednej osoby do kaplicy i na teren koledżu kosztował 9 funtów, czyli ponad 50 PLN. Kaplicę King's College rzeczywiście warto obejrzeć ze względu na największe na świecie sklepienie wachlarzowe, a także historię tego budynku. Sam koledż został założony w 1441 roku przez dziewiętnastoletniego Henryka VI. Budowę kaplicy rozpoczęto pięć lat później, a trwała ona trzyetapowo, do 1531 roku. Henryk VI został zamordowany, a jego dzieło kontynuował Ryszard III, a potem Tudorowie: Henryk VII i Henryk VIII. Budynek kaplicy kolegialnej został wzniesiony w stylu późnego gotyku angielskiego. Budynki na terenie uczelni również są imponujące. W katedrze spędziliśmy ponad pół godziny, a kiedy wyszliśmy na dziedziniec, już nie padało. Przeszliśmy się kwadrans po alejkach, po czym wyszliśmy z terenu uczelni.
King's College widziany z ulicy King's Parade |
Największe na świecie sklepienie wachlarzowe w kaplicy King's College |
Dziedziniec King's College |
Od razu po wyjściu na zabytkową ulicę King's Parade zwróciliśmy uwagę na słynny zegar Corpus Clock, zwany "Pożeraczem Czasu", umieszczony w fasadzie Corpus Christi College. Zegar ma średnicę blisko półtora metra i jest pokryty 24-karatowym złotem. Na szczycie tarczy stoi przerażająco wyglądający konik polny, który przesuwa zegar. Godziny, minuty i sekundy są pokazywane dzięki palącym się niebieskim paskom - nie ma tu wskazówek. Zegar został zaprojektowany przez wynalazcę, doktora Johna Taylora. Chciał on pokazać, że czas działa na nas destrukcyjne, stąd przerażający konik polny - pożeracz czasu. Dzieło zostało zadedykowane Johnowi Harrisowi, XVIII-wiecznemu budowniczemu zegarów, a Corpus Clock odsłaniał w 2008 Stephen Hawking - chory na stwardnienie zanikowe boczne wybitny fizyk, absolwent i wykładowca University of Cambridge. W latach 1979-2009 Hawking obejmował tu katedrę Lucasa, tak jak kiedyś Newton. Niedługo przed wyjazdem do Cambridge oglądaliśmy film o Hawkingu "Teoria wszystkiego". Fizyka zagrał Eddie Redmayne, który za tę rolę otrzymał Oskara w 2015 roku.
Pożeracz Czasu - słynny zegar w fasadzie Corpus Christi College |
Na chwilę weszliśmy do pubu The Eagle, który znany jest głównie z tego, że znajduje się bardzo blisko Laboratorium Cavendisha i tutaj piwo pijali naukowcy z tej słynnej "wylęgarni noblistów". Wychowało się tutaj aż 29 laureatów nagrody Nobla, odkryto tu istnienie elektronów oraz ustalono strukturę DNA. Laboratorium istniało tutaj w latach 1874-1974, po czym zostało przeniesienie do nowoczesnego kampusu University of Cambridge na zachodzie miasta. Budynek nowego Laboratorium Cavendisha obejrzałem następnego dnia, w drodze powrotnej z maratonu (start i meta były jakieś 300 metrów od tego budynku).
The Eagle Pub |
Laboratorium Cavendisha |
Potem znowu zaczęło padać. Chcieliśmy się schować w jakimś muzeum, ale zoologiczne i Whipple Museum of History of Science (historii nauki) były zamknięte, więc poszliśmy do archeologicznego. Wstęp do muzeum był bezpłatny, obejrzeliśmy wiele ciekawych eksponatów i (co ważne) skorzystaliśmy z toalety. Można również było zwiedzić ekspozycję poświęconą Karolowi Darwinowi, twórcy teorii ewolucji, który studiował w Cambridge.
Po wyjściu z muzeum poszliśmy znowu nad rzekę Cam, żeby zobaczyć drewniany Most Matematyczny przy Queen's College. Podobno został on zbudowany przez Newtona, który zaprojektował go tak, że nie potrzebował do łączenia żadnych elementów metalowych - wystarczyło samo drewno. Później inni pracownicy naukowi rozebrali most, żeby przeanalizować jego strukturę, ale potem nie potrafili go z powrotem złożyć i jednak użyli metalowych połączeń. Legenda nie jest jednak prawdziwa, bo Newton zmarł w 1727, a więc 22 lata przed wybudowaniem mostu.
Most Matematyczny |
Przespacerowaliśmy się nad rzeką Cam na tyłach Fitzwilliam Museum (muzeum sztuki) i wróciliśmy do hotelu. W jego okolicy znaleźliśmy już oznaczenia naszej trasy na następny dzień.
Oznakowanie trasy nieopodal naszego hotelu |
W niedzielę wstaliśmy około 6 rano, a na śniadaniu pojawiliśmy się przed 7. Zamówiliśmy taksówkę na 7:40, żeby o 8 być już na miejscu. Wiózł nas Turek, który chyba niespecjalnie znał miasto, bo gdy podałem mu nazwę centrum sportowego oraz dokładny adres, przekazał mi swoją komórkę i poprosił, żebym wyszukał trasę na aplikacji do nawigacji. Potem narzekał, że w Cambridge przyjechała masa imigrantów, szczególnie z Polski. Mówił słabo po angielsku, ale chyba uważał się za rodowitego Anglika, skoro tak narzekał na tych imigrantów. Twierdził, że bardzo trudno jest zdać egzamin, żeby otrzymać brytyjski paszport. Mówił też, że po czerwcowym referendum w sprawie Brexit-u sytuacja imigrantów może się bardzo zmienić. Pewnie chodziło o to, że rząd brytyjski nie będzie już musiał respektować przepisów unijnych dotyczących imigrantów i świadczeń socjalnych.
W biurze zawodów byliśmy godzinę przed startem. Odebraliśmy numery startowe, chipy, były nawet koszulki, niestety z bawełny o słabej jakości. Zdążyliśmy też zrobić rekonesans pierwszego kilometra trasy. Pogoda dopisywała - słonecznie, lekki wiaterek.
Wielkie maratońskie przebieranie w Cambridge University Sport Centre |
Anulka przed biurem zawodów |
Oznaczenie po 26 milach maratonu - tutaj będę skręcał w prawo... |
...i prosto do mety |
Ostatnie zdjęcie przed startem |
Wystartowaliśmy z 3-minutowych opóźnieniem. Anulka plasowała się za ścisłą czołówką. Ja musiałem lepiej rozłożyć siły, choć i tak zacząłem za szybko. Widziałem, że Anulka nie będzie miała problemu z wygraniem półmaratonu, bo potem wyprzedziła mnie tylko jedna dziewczyna, która nie poruszała się zawrotnym tempem. Pierwsze mile przebiegały po błotnistych polach, na których nieźle się ślizgałem. Założenie trailowych Mizuno Mujin z głębokim bieżnikiem było dobrą decyzją, bo w butach szosowych uprawiałbym prawdziwą jazdę figurową na błocie. Musieliśmy przebiegać przez bramki między kolejnymi pastwiskami. Było to niewygodne, bo podłoże obok było wyłożone prętami, a kiedy próbowałem otworzyć jedną z bramek, okazało się, że była zamknięta kłódką i musiałem się cofnąć. Starałem się biec zgodnie z oznaczeniami, a w końcówce półmaratonu chyba nawet przesadziłem z tą uczciwością, bo pobiegłem oznaczeniami chodnikiem, a wszyscy skracali sobie trasę ścieżką przez trawnik.
Chwilę po starcie, fot. CBR |
Anulka nie miała problemu z wygraniem półmaratonu, zajęła też wysokie, piąte miejsce w generalce. Na ostatnim odcinku miała małą przygodę. Zamiast słuchać moich rad z poprzedniego dnia i biec do mety przy boiskach piłkarskich, podążyła za poprzedzającym biegaczem, który niepotrzebnie wskoczył w las na wąską, błotnistą ścieżkę. Straciła przez to trochę i skończyła z czasem 1:24:08. Ja na półmetku miałem czas 1:31:39.
Anulka finiszuje przed sprawcą pomyłki, fot. CBR |
Dla mnie to dopiero połowa dystansu, fot. CBR |
Anulka spokojnie wróciła do hotelu, a dla mnie po półmetku zaczęły schody. Najpierw bieg przez bardzo nasiąknięty wodą trawnik w parku, potem przydarzyła mi się pierwsza poważna pomyłka trasy. Wcześniej kilka razy miałem momenty zawahania, w kilku miejscach musiałem przepuszczać samochody, ale tutaj wyraźnie się pomyliłem. Zamiast skręcić w lewo z dużej Newmarket Road, pobiegłem dalej prosto, bo nie widziałem tam żadnych oznaczeń. RunCalc zaczął mnie informować, że jestem poza trasą. Spojrzałem na komórkę, że muszę się wrócić. Potem sprawdziłem, że pomyłka wynosiła 180 m w jedną stronę i w obie straciłem przeszło półtorej minuty. Kiedy wracałem, zacząłem gonić dwóch zawodników, którzy wcześniej byli daleko za mną (widziałem ich za sobą na boiskach w parku). Kiedy już udało mi się ich wyprzedzić, trafiłem na wielki błotny rów z wodą. Kombinowałem, jak go obiec bokiem, ale się nie dało i w końcu przebiegłem przez środek.
Potem dogonił mnie mocny zawodnik, którego pamiętam jeszcze ze startu, że wyglądał na jednego z faworytów - świetna biegowa sylwetka, krótkie spodenki i koszulka na ramiączkach. Musiał się zatrzymać po drodze lub pomylić trasę jak ja. Starałem się go trzymać i razem biegliśmy przez błotne pola, pomagając sobie przy otwieraniu kolejnych bramek dla bydła. Po drugiej stronie rzeki widziałem oznaczenia dystansu. Myślałem, że organizują tu inne zawody biegowe, ale okazało się, że to były regaty wioślarskie. Na rzece Cam ścigano się w różnych kategoriach - dwójki, ósemki ze sternikiem, wiedziałem osady złożone z ośmiu panów w wieku ponad 60 lat. Wioślarstwo jest bardzo popularne w Wielkiej Brytanii. Podobno aktor Hugh Laurie (znany lepiej jako doktor House) na studiach w Cambridge specjalnie wybrał archeologię, żeby mieć dużo czasu na wiosłowanie. Co roku na wiosnę na Tamizie w zachodnim Londynie są rozgrywane tradycyjne regaty Oxford - Cambridge - odwiecznie rywalizujących uniwersytetów. W podsumowaniu wyników historycznych na razie minimalnie lepszy jest University of Cambridge.
Za mostem na rzece Cam mój szybszy kolega mnie zostawił. Starałem się trzymać dobre tempo. Po przebiegnięciu przez Milton znowu trafiłem na łąki. W Orchard Park zauważyłem, że znowu dochodzę tego szybszego zawodnika, a niedługo potem zobaczyłem, że on zaczął iść. Okazało się, że miał problemy z żołądkiem. Życzyliśmy sobie powodzenia, a ja ruszyłem dalej. Potem w Girton oznaczenia były tak słabe, że musiałem biec z komórką w ręku, żeby nie zgubić trasy. Gdyby nie RunCalc, ciężko byłoby mi ukończyć ten maraton w przyzwoitym czasie.
Na Huntington Road niepotrzebnie od razu przebiegłem na drugą stronę ruchliwej ulicy i zamiast poruszać się wygodnie chodnikiem, walczyłem na trawnikach przed kolejnymi posesjami, przebiegając przez podjazdy i rowy. Tutaj też straciłem sporo czasu, ale nie było sensu wracać na drugą stronę, bo za kilkaset metrów i tak miałem skręcać w lewo.
Potem na łąkach znowu była masa błota. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że zbliżyło się do mnie 4 zawodników. W okolicach cmentarza amerykańskiego dwóch z nich zaczęło mnie dochodzić, a w Coton mnie wyprzedzili. Wiedziałem, że nie mam z nimi szans, ale w końcówce dochodziłem innego biegacza, który wyraźnie osłabł. Jednocześnie, uciekałem przed dwoma innymi zawodnikami. Ostatecznie, dobiegłem do mety w czasie 3:16:27 na 13 miejscu. Gdyby nie pomyłka trasy, wynik byłby ponad półtorej minuty lepszy i byłbym 2-3 pozycje wyżej. Mimo wszystko, byłem zadowolony z maratonu.
Zadzwoniłem do Anulki i ustaliliśmy, że zrobi zakupy i zostanie w hotelu, a ja jakoś się do niego przemieszczę. Najpierw straciłem sporo czasu przy odbiorze worka z rzeczami, bo było to jakoś słabo zorganizowane. Myślałem, że może uda mi się zabrać do centrum Cambridge samochodem z jakimiś biegaczami, ale nie chciałem żebrać o podwózkę i w końcu zdecydowałem się pójść na nogach. To było ponad 7 km - po maratonie dość męczące, ale pogoda sprzyjała, a w zabytkowym centrum Cambridge było bardzo przyjemnie. W końcu dotarłem do hotelu, gdzie czekała na mnie żona z przygotowaną przez siebie urodzinową kolacją :-)
W poniedziałek rano przeszliśmy się na spacer po okolicy, zjedliśmy śniadanie i przespacerowaliśmy się na przystanek autobusowy. Wszystko poszło jak po sznurku, wieczorem zjedliśmy kolację u teściów i późno dotarliśmy do domu. Urlop w Cambridge był bardzo udany, dużo się dowiedzieliśmy, posłuchaliśmy pięknego akcentu miejscowych Anglików i przede wszystkim ukończyliśmy dość nietypową imprezę biegową :-)
(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin