Anna Celińska - relacjeRobert Celiński - moje maratony
2014-05-19, Tallin (Estonia)
Szybkie zaliczenie 38. stolicy europejskiej
Relacja Roberta z jego maratonu nr 87
Czas
Miejsce
%
4:07:30
1 / 1
-
Relacja z Tallina jest kontynuacją opisu wyjazdu na maraton w Rydze. Na 18 maja (niedziela) miałem zaplanowany oficjalny maraton w stolicy Łotwy i stwierdziłem, że przy okazji następnego dnia zaliczę również Tallin, który jest 300 km od Rygi. Wspólnie z Anulką tak zaplanowaliśmy wyjazd, żeby w poniedziałek rano wyjechać do Estonii, a po południu miałem tam przebiec maraton na upatrzonej wcześniej trasie nad zatoką w zachodniej części Tallina. Oficjalny maraton w stolicy Estonii odbywał się w połowie września, ale nie chciało mi się specjalnie wracać wtedy w te okolice.
Po śniadaniu opuściliśmy nasze hotel w Rydze i wyjechaliśmy z miasta na północ. Prowadząca wzdłuż wybrzeża droga A1 tylko z nazwy wskazuje na autostradę - nie jest nawet drogą szybkiego ruchu. Na szczęście na drodze było dość luźno. Minęliśmy przygraniczne miasto Ainazi i wjechaliśmy do Estonii. Tutaj niewiele się zmieniło - droga było podobna. Przejechaliśmy obwodnicą Parnu, jednego z większych estońskich miast i po kolejnych dwóch godzinach wjechaliśmy do Tallina. Przydał nam się atlas drogowy, który pożyczyliśmy razem z samochodem - bez problemu dojechaliśmy do hotelu Rocca Al Mare, który znajdował się w przyjemnym osiedlu o tej samej nazwie, położonym przy zatoce Kopli w zachodniej części Tallina.
Hotel bardzo przypadł nam do gustu. Był bardzo nowoczesny, tuż za mało ruchliwą uliczką znajdował się park, a za nim - plaża nad zatoką. Jedząc śniadanie można było popatrzeć na morze. Nasz pokój miał widok na drugą stronę, ale tam też było fajnie - na pierwszym planie ekskluzywna willa, praktycznie taki nowoczesny zamek z basenem i sportowymi samochodami na podjeździe. Mogliśmy popatrzeć z góry na bogaczy ;-)
Na ochłonięcie po podróży mieliśmy niewiele czasu. Spakowaliśmy odżywki i wyszliśmy przed hotel do pobliskiego parku, gdzie zaplanowałem rozpocząć biec. Była to najfajniejsza pętla indywidualnego maratonu, jaką udało mi się do tej pory wyznaczyć. Pierwsze 2200 m biegłem na wschód i po lewej stronie miałem zatokę Kopli. Dość szeroki chodnik prowadził wałami, później biegło się długą kładką zbudowaną nad mokradłami. Dobiegałem do parkingu przy lasku Merimetsa i tam skręcałem w prawo. Tu zaczynało się okrążenie lasku, które liczyło około 4200 m. Najpierw biegłem na południe, potem skręcałem w lewo i tutaj był najnudniejszy, blisko kilometrowy odcinek chodnikiem wzdłuż ruchliwej ulicy Paldiski. W jednym miejscu musiałem się nawet zatrzymywać na czerwonym świetle, bo nie chciałem łamać przepisów. Przy hipodromie znów skręcałem w lewo i biegłem w kierunku zatoki szeroką aleją. Zamiast biec asfaltem, uciekałem na prowadzącą wzdłuż niego krosową ścieżkę, żeby urozmaicić sobie nawierzchnię. Ostatni odcinek okrążenia przebiegał promenadą wzdłuż parku i plaż nad zatoką. W ten sposób dobiegałem do parkingu zamykając okrążenie Merimetsy i wracałem pod hotel tym samym odcinkiem, którym biegłem na początku. Pętla liczyła w sumie prawie 8700 m. Policzyłem w pamięci, że muszę zrobić blisko pięć, żeby wyszedł pełny maraton.
Na trasę ruszyłem niecałą godzinę po przyjeździe do Tallina, długa kładka nad mokradłami Mustjoe
Większość trasy przebiegała w pełnym słońcu i można było się przy okazji poopalać
Stroomi rand - plaża nad zatoką Kopli, widok na zachód w stronę naszego hotelu
Widok na północną część zatoki Kopli
Biegnę obrzeżem parku Merimetsa
Wyruszyłem chwilę po godzinie 14. Całą pierwszą pętlę Anulka przebiegła razem ze mną. We znaki dawał nam się straszny upał oraz zmęczenie po biegach poprzedniego dnia. Anulka pokonała wprawdzie "tylko" półmaraton, ale zrobiła go tak szybko (1:20), że następnego dnia miała bardzo ciężkie nogi. Ja bez trudu utrzymywałem tempo z maratonu poprzedniego dnia (5:00/km), Anulce biegło się bardzo ciężko i nawet skarżyła się, że nie mogła za mną nadążyć ;-) Na odcinku w stronę ulicy Paldiski mogliśmy oglądać trening domorosłych kierowców rajdowych. Jeździli po dużym klepisku jakimś starym gratem, unosząc przy okazji wielkie tumany kurzu, które było widać z daleka. Na następnym kółku widziałem, że coś grzebali przy aucie, które chyba się popsuło, a potem już ich nie było. Zamknęliśmy pierwszą pętlę, Anulka poszła na chwilę do hotelu, a ja odwróciłem się na pięcie i ruszyłem dalej.
Żona była dla mnie nieocenionym wsparciem na trasie. Podawała mi picie i jedzenie, uzupełniła zapasy w pobliskim sklepie. Kilka odcinków przebiegła razem ze mną, dzięki czemu czas szybciej mi mijał. Ja przez długi czas biegłem bez koszulki, żeby skorzystać ze słońca i opalić bladą do tej pory klatę. Cały czas było gorąco, ale w pewnym momencie doznaliśmy z Anulką przyjemnego uczucia, kiedy na promenadę dotarła bryza znad morza. Odczuwalna temperatura automatycznie zmniejszyła się wtedy z przeszło 30 do kilkunastu stopni i nawet musiałem założyć koszulkę, bo zrobiło mi się zimno. Na czwartym kółku zaczepiał nas jakiś młody pijak, który zachowywał się agresywnie. Być może rzucał w naszą stronę jakieś obelgi po rosyjsku. Na szczęście nie doszło do rękoczynów. Kiedy kończyłem czwarte kółko, na promenadę jakieś 100 metrów przede mną wjechała szybko karetka pogotowia na sygnale. Okazało się, że ten podpity chłopak zsunął się ze skarpy głową w dół i tak sobie leżał. 10 minut później po zawrotce widziałem go w karetce, jak coś tam bełkotał do lekarzy.
Na moim piątym i ostatnim kółku, na trasie zrobiło się tłoczno. Nic dziwnego, w końcu to poniedziałek, godzina 17, więc ludzie odpoczywają po pracy. Część robiła to aktywnie, bo sporo osób biegało, jeździło na rowerze i na rolkach, a inni szli na plażę nad zatoką. Na drugim, trzecim i czwartym kółku trochę spacerowałem, ale piąte przebiegłem zdecydowanie najszybciej. Poprzedniego dnia musiałem iść na ostatnich kilometrach, teraz nie miałem żadnych problemów, żeby utrzymywać przyzwoite tempo. Biegłem niesiony świadomością, że niedługo ukończę maraton w 38. stolicy europejskiej. Wcześniej pomyliłem się trochę przy mnożeniu dystansu kółek, bo myślałem, że muszę ich zrobić prawie równo pięć. Pożyczony od Anulki Garmin pokazywał teraz, że maraton wypadnie jakiś kilometr przed końcem piątej pętli (nic dziwnego: 8650 x 5 = 43250 m). Na wszelki wypadek, skończyłem biec po pokonaniu nieco dłuższego dystansu niż ustawowe 42195 m, dokładnie w miejscu, gdzie niedawno widziałem leżącego pijaka. Zatrzymałem stoper i przespacerowałem się w stronę hotelu. Czas powyżej 4 godzin nie miał dla mnie znaczenia. Ukończyłem maraton i byłem bardzo zadowolony ;-) Z daleka machałem Anulce czekającej na mnie w parku pod hotelem, że już skończyłem. Niedługo później mogłem się wykąpać, zjeść sałatkę i położyć się do łóżka. Nigdzie nie miałem tak blisko z linii mety maratonu do hotelu, jak w Tallinie.
Koniec! 38. stolica europejska zaliczona :-)
W poniedziałkowy wieczór nie mieliśmy już ochoty na spacery po mieście. Nasz harmonogram był bardzo napięty, bo następnego dnia rano musieliśmy wyjechać z Tallina do Rygi, skąd o 14 wylatywaliśmy z powrotem do Polski. Nie mogliśmy jednak zaliczyć pobytu w stolicy Estonii bez obejrzenia jej starego miasta. Z tego powodu we wtorek wstaliśmy bardzo wcześnie rano, by jeszcze przed śniadaniem podjechać samochodem do centrum Tallina. Gdybyśmy mieli więcej czasu, można by było skorzystać z komunikacji miejskiej, która jest tutaj darmowa. Władze miasta stwierdziły, że taniej jest utrzymywać autobusy i trolejbusy z podatków, niż inwestować w biznes związany z wydrukiem biletów, kodowaniem kart miejskich, utrzymaniem kasowników i pensjami dla kontrolerów. Po prostu: wsiadasz i jedziesz - piękna sprawa ;-)
Zwiedzanie talińskiego starego miasta rozpoczęliśmy od strony zachodniej. Przeszliśmy pod murami obronnymi przy długim jeziorku o łamanym kształcie i podeszliśmy schodami. Na górze mieliśmy ładne widoki. Miasto jeszcze nie zaczęło się budzić, choć słońce było już wysoko nad horyzontem. Tak tutaj jest o tej porze roku. W nocy praktycznie nie jest ciemno.
Widok na mury obronne Tallina od strony wschodniej
Zagłębiliśmy się w urokliwe uliczki starego miasta. Na chwilę zatrzymaliśmy się na tarasie, z którego jest piękny widok na miasto. Na balustradzie siedziała mocno zmęczona para, która pewnie niedawno skończyła imprezę. Przeszliśmy przy obok Katedry Najświętszej Maryi Panny i dotarliśmy na główny plac na wzgórzu, gdzie stoi Sobór św. Aleksandra Newskiego. Naprzeciwko jest budynek estońskiego parlamentu.
Widok na miasto z punktu widokowego na murach obronnych, po prawej kościół św. Mikołaja
Tutaj widać Kościół Świętego Ducha, w oddali Zatoka Tallińska
Ukraiński kościół greckokatolicki, Zatoka Tallińska
Estoński parlament
Przeszliśmy pod odrestaurowanymi fragmentami zamku i murów obronnych, po czym zeszliśmy na dół do kościoła św. Mikołaja. Poszliśmy na rynek, gdzie byliśmy jedynymi turystami. Kilka osób sprzątało ogródki przy knajpach, poza tym było zupełnie pusto. Na środku rynku stoi ciekawy, wąski budynek ratusza. W północno-wschodnim rogu Reakoja Plats znajduje się najstarsza działająca do tej pory europejska apteka - Raeapteek (od 1422 roku), w której wynaleziono marcepan. W pobliżu znajduje się muzeum tego przysmaku, można się również nim delektować w wielu talińskich cukierniach i kawiarniach.
Przeszliśmy się po wschodniej części starego miasta i wróciliśmy jego południowym fragmentem. W jednej z knajp kończyła się właśnie impreza - mocno zmęczeni zawodnicy walczyli do końca. Doszliśmy do Placu Wolności, po czym wdrapaliśmy się schodami na wzgórze i zeszliśmy ulicą do samochodu.
Fragment odrestaurowanych murów obronnych
Doniczki w jednej z knajp, w menu też głównie świnki
Rynek, w rogu po prawej stronie Raeapteek - najstarsza europejska apteka, w której wynaleziono marcepan
Budynek tallińskiego ratusza na rynku
Tallińskie stare miasto jest położone na górkach, dzięki czemu z niektórych miejsc można oglądać kamieniczki wyrastające z dachów innych domów
Pomnik w hotelowej okolicy starego miasta
Plac Wolności
Katedra Aleksandra Newskiego
Anulka na ławeczce wkompomowanej w mury obronne
Wróciliśmy do hotelu, gdzie od razu poszliśmy na śniadanie. Usiedliśmy przy stoliku z widokiem na zatokę i w tak pięknych okolicznościach przyrody uzupełniałem kalorie po dwóch maratonach w poprzednich dniach. Zawsze mam straszne ssanie na jedzenie dzień po maratonie, a co dopiero po dwóch ;-)
Sprawnie wyjechaliśmy z Tallina, bo ruch był w przeciwnym kierunku - ludzie jechali do pracy w centrum z osiedli na obrzeżach miasta. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę nad morzem. Sprawnie dojechaliśmy do Rygi, zatrzymaliśmy się na chwilę w supermarkecie i kupiliśmy prezenty dla rodziny. Oddaliśmy samochód i dotarliśmy na lotnisko. Tam można było spokojnie zjeść zakupioną w sklepie sałatkę i pozwiedzać sklepy z miejscowymi specjałami.
Droga z Tallina do Rygi prowadzi w większości nad morzem - zdjęcie zrobiliśmy w czasie postoju na Łotwie, niedaleko za granicą
W czasie przesiadki w Warszawie mieliśmy aż 4 godziny czasu i spotkaliśmy się w tym czasie z moimi rodzicami. Miło spędziliśmy czas w pubie Jeff's na Polu Mokotowskim. Pogoda była piękna, w parku spacerowało masę osób. Wśród biegaczy zwróciłem uwagę na jednego, który biegł w naszą stronę. Marka Kilarskiego z Bielska poznaliśmy w czasie Zermatt Marathon w Szwajcarii, więc spotkanie go w Warszawie nie było dla nas żadnym zaskoczeniem ;-) Chwilę porozmawialiśmy między innymi o tym, że świat jest mały.
Do Katowic dolecieliśmy dopiero o 9 wieczorem, a stamtąd trzeba było jeszcze dojechać do Bielska. Późno poszliśmy spać, a następnego dnia musieliśmy iść do pracy. To był bardzo męczący wyjazd ze względu na dwa długie biegi, konieczność przemieszczania się na miejscu oraz bardzo napięty harmonogram. Mimo zmęczenia, cieszyłem się, że udało nam się zrealizować wszystkie plany, mamy masę wspomnień i zdjęć z wyjazdu.