O mnie Góry Bieganie Relacje Trasy Purchasius


Anna Celińska - relacje Robert Celiński - moje maratony

2014-05-18, Ryga (Łotwa)


Przetruchtany maraton
w uroczej stolicy Łotwy

Relacja Roberta z jego maratonu nr 86

Czas

Miejsce

%

3:27:47

189 /
1235

15.3


Ryga była nieuniknionym etapem mojego projektu "Maratony we wszystkich stolicach europejskich". Start w stolicy Łotwy planowałem od kilku lat, ale termin majowy kolidował z intensywnym rozpoczęciem sezonu górskiego, który był priorytetowy dla Anulki. W 2014 roku maraton w Rydze wypadał tydzień po anglosaskich MP i dwa tygodnie przed MP na krótkim dystansie. Niestety, kolidował z kolei z Biegiem Fiata, który był jednocześnie MP kobiet w biegu ulicznym na 10 km. Do startu w Bielsku namawiali Anulkę działacze z klubu Sprint i znajomi z pracy w Fiacie. Na szczęście, ja miałem większy dar przekonywania i Anulka zgodziła się pojechać ze mną, żeby wystartować w ryskim półmaratonie.

Skoro już lecieliśmy na Łotwę, to chciałem przy okazji zaliczyć inny kraj bałtycki, w którym jeszcze nie biegłem maratonu - Estonię. Z Rygi do Tallina jest trochę ponad 300 km. Postanowiłem, że wynajmiemy samochód i pojedziemy do stolicy Estonii na jeden dzień i przebiegnę tam maraton. Wyjazd znowu zapowiadał się bardzo intensywnie.

Do Rygi lecieliśmy z Katowic przez Warszawę. Wyjechaliśmy w piątek wcześnie rano i zostawiliśmy auto na lotnisku w Katowicach. W oczekiwaniu na samolot siedzieliśmy w knajpie, w której moją uwagę zwrócić wielki banner z reklamą piwa Żywiec ze znajomym widokiem z okolic Żaru i Kiczery w Beskidzie Małym. Na zdjęciu widać dolinę Soły: Jezioro Międzybrodzkie, zaporę w Tresnej i w oddali Jezioro Żywieckie. Żywca nie widać, bo zasłania go Jaworzyna. Widok jest rzeczywiście piękny i twórcy reklamy postanowili go wykorzystać, przeklejając żywieckie budynki i browar na pierwszy plan, na zalesione beskidzkie szczyty. Cóż, ładnie wygląda, ale dla osób znających te okolice jest to brzydkie oszukaństwo. Browar w Żywcu jest ładnie położony pod górą Grojec i spokojnie można było zrobić prawdziwe, atrakcyjne dla odbiorców reklamy zdjęcie.

Lotnisko w Katowicach - demaskuję kłamstwo reklamowe marki Żywiec - budynki zostały wklejone komputerowo w okolicach Góry Żar

Po krótkiej przesiadce w Warszawie wylecieliśmy do Rygi, a z nami sporo maratończyków. Był między innymi Michał Bajorek - znajomy Magdy Białorczyk oraz Leszek Stachowiak, z którym biegliśmy wcześniej razem w Sydney i w Luksemburgu. W tym drugim biegu pokonaliśmy wspólnie ostatnie kilometry i wbiegliśmy razem na metę. Z Leszkiem podróżował Marek Maldis, który planował start w półmaratonie. Marek z racji swojej pracy (był reporterem TVP) kilka razy odwiedził Rygę i opowiedział nam kilka ciekawych rzeczy o kraju.

Łotwa jest niewielkim państwem, powierzchnię ma prawie 5 razy mniejszą od Polski. Spośród 2 milionów mieszkańców 62% stanowią Łotysze, ale bardzo dużą grupą etniczną są też Rosjanie (27%). Niewiele ponad połowa z nich posiada obywatelstwo łotewskie. Pozostali to bezpaństwowcy (posiadają nawet paszporty bezpaństwowców), z których duża część tęskni za dawną potęgą Związku Radzieckiego. Żeby uzyskać obywatelstwo łotewskie, musieliby nauczyć się języka i zdać egzamin. Ich dzieci urodzone na terytorium Łotwy również nie uzyskują automatycznie obywatelstwa. Bezpaństwowcy nie mogą głosować, ani zatrudniać się w wielu zawodach regulowanych. Ich lista jest bardzo długa (1200 pozycji), np. żeby być kominiarzem, akrobatą, ochroniarzem czy striptizerem, trzeba się wykazać znajomością łotewskiego. W 2012 roku odbyło się referendum, w którym Łotysze mieli zdecydować o nadaniu rosyjskiemu statusu języka urzędowego i za takim rozwiązaniem opowiedziało się 25% ankietowanych, a więc wniosek przepadł. Łotwa jest w Unii Europejskiej od 2004 roku, weszła do niej wspólnie między innymi z Polską i Estonią. Bruksela naciska na Łotwę, żeby ta uporządkowała problem bezpaństwowców, a z kolei władze w Moskwie zachęcają Rosjan do tworzenia ruchów separatystycznych. Niedługo przed naszym przyjazdem do Rygi czytałem informację, że Rosjanie organizują ankiety we wschodniej części Łotwy, co wyglądało groźnie w kontekście niedawnych wydarzeń na Ukrainie (zbrojna aneksja Krymu, separatystyczne ruchu na wschodzie kraju). Miałem jednak nadzieję, że na Łotwie nie dojdzie do tego typu sytuacji - w końcu to kraj unijny. Walutę euro wprowadzono tu od stycznia 2014 roku, a ceny były podawane równolegle w łatach. Estonia przyjęła europejską walutę 3 lata wcześniej. Ułatwiło nam to podróż po krajach bałtyckich, bo z wymianą pieniędzy zawsze są problemy. Marek wyróżnił też Łotwę jako kraj, który najlepiej wykorzystuje fundusze unijne. Jest to pewnie kwestia tego, że łatwiej jest zarządzać tak małym krajem, a przy dotychczasowej ubogiej infrastrukturze, potencjalny strumień unijnych pieniędzy jest bardzo szeroki. Jeżeli chodzi o historię Łotwy, to od czasów średniowiecza zaznaczały się tu wpływy niemieckie. Według podziału administracyjnego I RP z 1619 roku, tereny Łotwy należały do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ryga i tereny na północny wschód od Dźwiny leżały w województwie wendeńskim (stolica w Wenden/Kieś - obecnie niewielka miejscowość Cesis położona w sercu dużej puszczy), a były też województwa obejmujące tereny obecnej Estonii: parnawskie (est. Parnu) i dorpackie (est. Tartu). Z tych czasów pochodzą polskie manuskrypty, które są przechowywane w nowoczesnej Bibliotece Narodowej w Rydze, wybudowanej zresztą z funduszy unijnych. Polska i Łotwa mają jeszcze kilka wspólnych wydarzeń historycznych - po I wojnie światowej ogłosili niepodległość 18 listopada 1918 roku, a więc dokładnie tydzień po Polsce. Między Polską, Rosją i Ukrainą podpisano pokój po wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920, a miało to miejsce w Rydze 18 marca 1921 (tzw. traktat ryski). W 1940 roku Łotwa została włączona do Związku Radzieckiego, a niepodległość ogłosiła 21 sierpnia 1991. Wspólnie z Polską weszła do Unii Europejskiej 1 maja 2004 roku. Niedługo przed naszym przyjazdem obchodzono tu 10-lecie tego wydarzenia.

Marek trochę poopowiadał nam o swoich doświadczeniach z Łotwą w czasie podróży autobusem z lotniska do centrum. Przejechaliśmy nad Dźwiną, wysiedliśmy tuż za mostem Akmens i przespacerowaliśmy się ulicą Kalku, rozdzielającą ryskie stare miasto na dwie części. Potem pożegnaliśmy się i poszliśmy do swojego hotelu. W jego znalezieniu pomógł nam uczynny starszy wolontariusz z plakietką "Visit Riga". Nasz hotel Vecriga znajdował się przy wąskiej uliczce Gleznotaju. Przed wejściem zobaczyliśmy tabliczkę informacyjną, że w 2000 roku zatrzymał się tu Dalailama. Nad recepcją wisiało kilka zdjęć z wizyty duchowego przywódcy Tybetańczyków. Hotel był urządzony w starym stylu, drewniane schody trochę skrzypiały. Rozczarowała nas wielkość pokoju, w którym mieliśmy czasami problemy, żeby się minąć. W czasie ostatniego pobytu na Kanarach mieliśmy chyba 3 razy większy pokój.

Nasz hotel Vecriga we wchodniej części ryskiej starówki - 14 lat temu zatrzymał się tu Dalailama

Kiepsko chodził Internet, czasem trzeba było restartować połączenie. Mimo wszystko, w czasie wyjazdu udało nam się obejrzeć przez Internet kilka meczów tenisowych turnieju WTA i ATP w Rzymie. Nasza Agnieszka Radwańska niestety odpadła w ćwierćfinale. W niedzielnych finałach Serena Williams pewnie pokonała reprezentantkę gospodarzy Sarę Errani, a wśród panów doszło do starcia gigantów: Rafaela Nadala i Novaka Djokovica. W trzecim secie lepszy okazał się Serb i on wygrał turniej. Niedługo później Nadal wziął rewanż w wielkoszlemowym turnieju Rolanda Garrosa, gdzie wygrał w finale właśnie z Djokovicem, zdobywając swój dziewiąty tytuł w Paryżu.

W pokoju spędziliśmy krótką chwilę, po czym wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Najpierw przeszliśmy się ładnym parkiem przed Operą Narodową. Potem poszliśmy na północ - minęliśmy Statuę Wolności, po czym doszliśmy do Esplanade. Tam pierwszy raz zobaczyliśmy pomnik wielkiego plastikowego ślimaka. Są one częścią ryskiego projektu sztuki. W czasie naszych spacerów widzieliśmy ślimaki w przynajmniej pięciu kolorach. Nasz znajomy Mateusz nawet wszedł na jednego ślimaka i potem miał problemy z zejściem ;-)

Opera Narodowa
Maris Rudolfs Liepa był znanym łotewskim baletmistrzem - ja nie potrafię się tak ładnie wygiąć ;-)
Anulka "ściga się" ze ślimakiem - w Rydze widzieliśmy takich przynajmniej pięć, w różnych kolorach

Wróciliśmy z Esplanade w stronę starego miasta. Minęliśmy pochodzącą z 1330 roku basztę prochową. Nazwa pochodzi stąd, że kiedyś przechowywano w niej broń. Jest to jedyna z wszystkich baszt murów obronnych Rygi, która zachowała się do naszych dni. Na elewacji stojącej obok kamienicy możemy zobaczyć herby wszystkich łotewskich miast.

Baszta prochowa

Obok baszty rozpoczyna się fragment murów obronnych, a wzdłuż nich ciągną się kamieniczki Jakuba. W mury wkomponowana jest Brama Szwedzka z XVII wieku - jedyna z ośmiu, która przetrwała do naszych czasów.

Fragment dawnych murów obronnych, w tle ciąg kamieniczek Jakuba

Wąskimi uliczkami przeszliśmy do Trzech Braci - kompleksu trzech średniowiecznych domów mieszkalnych w Rydze przy ulicy Maza Pils. W Tallinie znajdują się z kolei kamieniczki Trzech Sióstr.

Trzej Bracia

Potem poszliśmy w stronę Dźwiny, mijając po drodze Zamek Kawalerów Mieczowych oraz kaplicę zamkową. Spędziliśmy chwilę nad rzeką, po czym ruszyliśmy z powrotem na stare miasto w stronę katedry.

Dźwina - widok na południe, po prawej stronie nowoczesny budynek Biblioteki Narodowej

Pod katedrą zauważyliśmy pomnik piramidy Bremeńskich Muzykantów. Pamiętam podobny z miejscowości Kawaguchiko pod górą Fudżi w Japonii. Pomnik poświęcony jest bohaterom baśni stworzonej przez braci Jakuba i Wilhelma Grimm. Są to: osioł, pies, kot i kogut. Baśń opowiada o tym, że zwierzęta zestarzały się, przez co właściciele doszli do wniosku, że lepiej je zabić niż utrzymywać. Zdecydowały się na odejście z domu i postanowiły dostać się do Bremy, miasta wolności, i tam zostać muzykantami. W drodze dotarli do chaty, w której rozbójnicy liczyli łup. Doszli do wniosku, że mogą wystraszyć przestępców, wdrapali się kolejno na swoje plecy i zaczęli przeraźliwie wyć. Koszmarny hałas sprawił, że zbójnicy rzeczywiście uciekli, a zwierzęta zanocowały w chacie. Kiedy w nocy jeden z bandytów powrócił, bohaterowie rozprawili się z nim na dobre. Potem do końca swoich dni prowadzili szczęśliwe życie w chatce. Pomnik pod ryską katedrą jest darem Bremy - miasta partnerskiego Rygi.

Bremeńscy muzykanci pod katedrą - podobną rzeźbę widzieliśmy również w Japonii pod Fudżi

Wróciliśmy w stronę hotelu, a po drodze zrobiliśmy zakupy spożywcze, które wchłonęliśmy w czasie oglądania meczów tenisowych. Ja zajadałem się pysznym ciemnym łotewskich chlebem. Wieczorem nie chciało nam się spać i znów przeszliśmy się na spacer po starówce. Tak jak się spodziewałem, o godzinie 10 było jeszcze bardzo jasno. Miasto żyło o tej porze bardzo intensywnie. Nie dziwię się, że w sezonie mieszkańcy krajów bałtyckich mają problemy ze snem i są potem zmęczeni w ciągu dnia.

Zwiedzamy Rygę o 10 wieczorem, widok na katedrę

Naszą uwagę zwróciły kamienne rzeźby przy placu koło ulicy Kalku: ryba, żaba, kot, Włóczykij. Przeszliśmy obok średniowiecznej karczmy, w której ochroniarz przebrany był za kata. Aż baliśmy się wchodzić. Przespacerowaliśmy się pod katedrą, obejrzeliśmy zachód słońca nad Dźwiną i wróciliśmy do hotelu.

Słońce zachodzi tu bardzo powoli - widok na most pylonowy, którym będziemy przebiegać w niedzielę

W sobotę rano wyruszyliśmy na rozruch po Rydze. Przebiegliśmy przez park przed operą, a potem skierowaliśmy się na most. Wróciliśmy na prawy brzeg Dźwiny i zrobiliśmy przebieżki na bulwarach wzdłuż rzeki.

Poranny rozruch w sobotę - widok z mostu na ryską starówkę
Statua Wolności
Katedra prawosławna na Esplanade

Po treningu wzięliśmy prysznic i przeszliśmy się do pobliskiego centrum handlowego, gdzie Anulka w końcu mogła przejść się po sklepach. W Bielsku rzadko mamy na to czas. Potem przeszliśmy się do biura zawodów, które mieściło się w centrum olimpijskim na północy miasta. Był to dłuższy spacer, w trakcie którego mieliśmy okazję zwiedzić okolicę. Biuro zawodów mieściło się w dużej hali, ale wystawców było niewielu. Chwilę po odbiorze pakietów zostaliśmy "zaatakowani" przez Leszka, który zrobił nam kilka zdjęć. Pochodziliśmy chwilę po targach i wróciliśmy do hotelu nieco inną trasą. Było gorąco, a na następny dzień zapowiadano podobną pogodę. Po południu przeszliśmy się do pobliskiej knajpy na tradycyjne przedmaratońskie pasta party. Nie byłem zbyt bojowo nastawiany przed maratonem, dlatego pozwoliłem sobie na zamówienie piwa z miejscowego browaru. Wiem, że nie powinienem tego robić, bo nie wpływa to najlepiej na moją dyspozycję w biegu. Wieczorem obejrzeliśmy mecz tenisowy i poszliśmy spać.

Przed chwilą odebraliśmy pakiety, Leszek zrobił nam zdjęcie z zaskoczenia

Rano zjedliśmy zamówione wcześniej śniadanie w hotelu. Start biegu był już o 8:30, więc dość wcześnie. Przespacerowaliśmy się brukowaną Kalku Iela, która przecina ryskie stare miasto, dzieląc je na część północną i południową. Przeszliśmy przez Plac Ratuszowy i za chwilę po prawej stronie zobaczyliśmy miejsce finiszu naszych biegów.

Gildia Bractwa Czarnogłowych przy Placu Ratuszowym, stąd do mety jest jeszcze 300 metrów

Start był kawałek dalej, na tej samej ulicy. Spotkałem tam Bogdana i Michała. Obaj wyglądali na przygotowanych i zmotywowanych do przebiegnięcia maratonu poniżej 3 godzin. Ja nie czułem się tak dobrze, ale stwierdziłem, że zabiorę się na początku z Bogdanem. Niestety, nie widziałem Anulki, która stała prawie w pierwszej linii, sporo przede mną. Tłum ruszył i na pierwszym kilometrze zobaczyłem żonę jakieś 10 sekund przed mną. Starałem się trzymać Bogdana, który na początku biegł dość szybko, w okolicach 4:00/km, ale potem nieco zwolnił. Oznaczenie czwartego kilometra wypadało na początku mostu i tam Bogdan znów przyspieszył i zaczął mnie odstawiać. Agrafkę na wyspie przebiegłem jeszcze kawałek za nim, ale już po 8 km wiedziałem, że dzisiaj nie mam co liczyć na złamanie trójki. Wyprzedził mnie Michał, chwilę sobie pogadaliśmy, a potem zacząłem biec spokojnie tempem 4:30/km. Na moją słabszą dyspozycję miał wpływ przebiegnięty tydzień wcześniej bieg anglosaski, na którym strasznie nabiłem sobie nogi. Ciekaw byłem, jak pójdzie Anulce, która walczyła jeszcze mocniej i zdobyła w tym biegu srebro MP. Widziałem ją na mijance na 9 km - na razie wyglądała dobrze.

Przebiegłem przez most, a potem wzdłuż parku, w stronę Statuy Wolności. Na odcinku przed pomnikiem po obu stronach na podwyższeniu stało kilkudziesięciu aktorów przebranych w tradycyjne łotewskie stroje, a z głośników słychać było łotewskie utwory. Tutaj doping był najmocniejszy. Trasa prowadziła na wschód ulicą Brivibas, a potem zawracaliśmy i biegliśmy tą samą ulicą w kierunku starego miasta. Długo przed zawrotką widziałem Anulkę, która wyprzedziła Mateusza i wyglądała bardzo dobrze. Jak się potem okazało, na 15. kilometrze zrobiła swoją życiówkę na tym dystansie. Teraz, po 13 kilometrach, już więcej traciła do poprzedzającej ją Łotyszki, ale nikt jej nie gonił. Myślałem, że jest druga, ale nie wiedziałem jeszcze wtedy, że na czele półmaratonu biegła z dużą przewagą Jelena Prokopcuka. Ta urodzona w Rydze lekkoatletka znana jest przede wszystkim ze znakomitych występów w maratonie nowojorskim, który dwukrotnie wygrała, a dwa razy była trzecia.

Po zawrotce przebiegłem znowu pod obeliskiem, potem przez stare miasto, a dalej trasa prowadziła na południe, wzdłuż prawego brzegu Dźwiny. Potem zawracaliśmy i biegliśmy drugą stroną ulicy. Ta długa prosta dobijała wielu biegaczy. Zobaczyłem przed sobą elitę półmaratonu, potem rozpoznałem Prokopcukę i zorientowałem się, że Anulka biegnie w takim razie na trzecim miejscu. Dobre i to, choć najbardziej zależało jej na życiówce. Kiedy zobaczyłem Anulkę, policzyłem jej czas i dystans i wyszło mi, że musi się sprężać, żeby połamać 1:20 i pobić rekord. Niestety, ta sztuka jej się nie udała - skończyła 1:20:13. Prawdopodobnie wpływ na to miał bieg anglosaski tydzień wcześniej.

Ja biegłem dalej na południe i trochę zazdrościłem półmaratończykom, którzy zawracali wcześniej. Zawrotka maratończyków była dopiero kilometr dalej. W drodze powrotnej natknąłem się na dużą grupę półmaratończyków, ale wszystkich szybko wyprzedzałem, no może poza samą końcówką, gdzie kilku chłopaków zebrało się do mocnego finiszu. Dla mnie był to dopiero 23. kilometr. Na wysokości linii startu biegu zobaczyłem Anulkę i Mateusza. Chwilę z nimi porozmawiałem i zapowiedziałem, że celuję w czas 3:30. Jak się potem okazało, niewiele się pomyliłem.

Dalej trasa prowadziła w stronę dzielnicy Skanste, gdzie poprzedniego dnia odbieraliśmy pakiety startowe. Zaskoczył mnie tu polski punkt kibicowania, przy którym puszczano polską muzykę. Ja załapałem się na końcówkę piosenki "Futbol" Maryli Rodowicz oraz na początek "Dotyku" Edyty Górniak. Piosenki nie nawiązywały tematyką do biegania, ale i tak miło było posłuchać polskiej muzyki na trasie w obcym kraju. Potem wracaliśmy w stronę centrum, a trasa od 30. kilometra aż do mety idealnie pokrywała się z pokonanym na początku odcinkiem od 2. do 14. Kilometra. Na 10 km przed metą trzeba było znowu przeprawić się mostem na lewą stronę Dźwiny i tutaj zacząłem już znacząco zwalniać. Z każdym kilometrem biegło mi się coraz ciężej. Najgorzej było na 38. kilometrze na zbiegu z mostu, kiedy zacząłem mieć kurcze i zamiast biec, musiałem przejść do marszu. Na ostatnich 4 kilometrach miałem wiele takich sytuacji, kiedy kurcz nie pozwalał mi biec. W końcówce mało się uśmiechałem, do mety praktycznie doszedłem.

Bogdanowi i Michałowi udało się połamać trójkę, ja miałem czas o pół godziny gorszy. Na mecie czekała na mnie Anulka. Porozmawialiśmy o biegu, poleżałem trochę na trawniku i wróciliśmy do hotelu.

Anulka na trzecim miejscu, miło mieć zdjęcie z Prokopcuką na podium ;-)
Ostatnie kilometry mogłem truchtać tylko wtedy, jeżeli odpuszczały mi kurcze

Po wzięciu prysznica musieliśmy się dość szybko zbierać, bo na 13:30 umówiłem się z Bogdanem pod katedrą. Niestety, przez ulicę Kalku przebiegał wtedy tłum z dystansów 5 i 10 km. Trasa była ograniczona barierkami, których pilnowali porządkowi. W końcu udało nam się ominąć barierki, wmieszać w tłum biegaczy i przeprawiliśmy się na drugą stronę starówki.

Z drobnym opóźnieniem dotarliśmy pod katedrę, gdzie czekali na nas Bożena i Bogdan. Podobnie jak u nas, kobieta przebiegła tego dnia półmaraton, a mężczyzna był maratończykiem ;-) Poszliśmy do włoskiej knajpy, którą polecili nam znajomi. Znajdowała się przy osławionej ulicy Kalku, oczywiście po drugiej jej stronie. Na szczęście tłum nie był już tak gęsty, a biegacze poruszali się znacznie wolniej. Przeprawa przez ulicę nie stanowiła już takiego problemu, jak jeszcze 10 minut wcześniej.

Spotkania z Bożeną i Bogdanem zawsze mają na mnie pozytywny wpływ. Oboje są energiczni, wygadani. Niedawno zrezygnowali z pracy w korporacjach, w których zajmowali wysokie stanowiska, a teraz żyją jak dzieci kwiaty - podróżują, biegają w różnych ciekawych zawodach, Bożena uprawia triathlon. Bogdan przestał pracować 12 godzin na dobę i teraz może trenować dwa razy dziennie. Nastawia się bicie rekordów Polski weteranów. Ciekawe, czy my z Anulką też będziemy tacy za ćwierć wieku.

Po południu mieliśmy zaplanowaną wycieczkę nad morze. Bożena poleciła nam pobliski kurort Jurmała i zdecydowaliśmy się tam pojechać. Najpierw musieliśmy jednak odebrać na lotnisku zarezerwowany samochód. Miejsce wynajmu wybrałem nie przez przypadek, bo następnego dnia chcieliśmy oddać tu samochód tuż przed odlotem do Polski. Pojechaliśmy na lotnisko, gdzie niestety nie mogłem odnaleźć punktu firmy Thrifty. Przed wyjazdem załatwiałem wynajem w pośpiechu przez pośrednika, a voucher doszedł na moją pocztę z opóźnieniem i nie miałem go wydrukowanego. Na szczęście, w innej firmie podali mi telefon do Thrifty. Okazało się, że urzędowali spory kawałek od lotniska i musiał pod nas podjechać człowiek z obsługi. Podwiózł nas do biura i tam załatwiliśmy wszystkie formalności. Trochę wolno to szło, bo obsługujący nas pracownik był tylko niedzielnym zastępcą i musiał kilka razy dzwonić do swojego szefa. Na tej całej zabawie straciliśmy sporo czasu, ale przynajmniej pożyczyli nam drogowy atlas krajów bałtyckich, który okazał się potem bardzo przydatny. W końcu ruszyliśmy Citroenem C3 w stronę Jurmali.

Okazało się, że za wjazd do miejscowości trzeba uiścić opłatę na bramkach. Zapłaciliśmy za dwie godziny, bo nie planowaliśmy plażowania. Z głównej ulicy Lienas skręciliśmy w prawo w stronę morza w mniejszą uliczkę Konkordijas, przecięliśmy tutejszy deptak i zaparkowaliśmy samochód przy płocie jednej z posesji. Jak się potem okazało, było jeszcze trochę wolnych miejsc przy równoległej do morza ulicy Juras, ale nie chciałem ryzykować krążenia po kurorcie w poszukiwaniu miejsca parkingowego. W niedzielę przy ładnej pogodzie w Jurmali panuje niestety spory tłok.

Miejscowość przypominała mi nasze kurorty nad Bałtykiem, a trochę też rodzinny Anin: piaszczysta nawierzchnia, wydmy, sosny, drewniana zabudowa. Jurmała była dawniej częścią Rygi. Ze względu na przyjemne położenie nad morzem, w XVIII wieku zaczęto budować tu uzdrowisko, które rozrosło się w XIX wieku. Po wojnie napoleońskiej w 1812 roku przyjeżdżali tu oficerowie armii rosyjskiej. Zabierali swoje rodziny, kupowali nieruchomości. Pierwszy hotel powstał tu w 1834 roku, a z ciekawostek: w 1881 roku zezwolono na wspólne kąpiele morskie kobiet i mężczyzn ;-) W okresie sowieckim był to bardzo popularny ośrodek letniskowy, przyjeżdżali tu najwyżsi dygnitarze partyjni, między innymi Chruszczow i Breżniew. W miasteczku znajduje się wiele pięknych drewnianych domków letniskowych, z których duża część jest niestety zaniedbana i wymaga remontów.

Przeszliśmy się plażą, na której wypoczywało sporo osób, ale nie było takiego tłoku jak na naszym polskim wybrzeżu. Wróciliśmy do miasteczka i doszliśmy do skwerku w pobliżu stacji kolejowej Majori. Tam też zaczyna się jurmalski deptak - ulica Jomas. Przyjemnie było się tam chwilę przespacerować - dookoła knajpy i sklepiki, ale tłok mniejszy niż na Krupówkach, więcej przestrzeni.

Anulka na plaży w Jurmali
Zielony skwer w Jurmali

Po niecałych dwóch godzinach wyruszyliśmy w drogę powrotną do Rygi. Udało nam się zdążyć na ostatni set finału w Rzymie: Djokovic - Nadal. Zwycięstwo Serba było pewnym zaskoczeniem, bo Hiszpan jest specjalistą od nawierzchni ziemnej i wcześniej wielokrotnie wygrywał ten turniej. Nadal odbił sobie porażkę niedługo później na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu, pokonując w finale właśnie Djokovica. Było to niezwykłe osiągnięcie, bo Hiszpan wygrał wszystkie turnieje od 2005 roku, z wyjątkiem wpadki w 2009 roku.

Kalendarz naszej wycieczki był bardzo napięty, bo następnego dnia rano musieliśmy wyjechać do Tallina, żebym mógł tam przebiec maraton i zaliczyć w ten sposób 38. stolicę europejską. Przed śniadaniem musiałem wyjść z hotelu i zapłacić za parkowanie (staliśmy w strefie płatnej). Wrzuciłem pieniądze do upatrzonego wcześniej parkometru na monety, ale ten nie reagował - ani nie wydał biletu, ani nie zwrócił monet. Musiałem znaleźć jakiś inny. Co drugi parkometr był na jakieś karty miejskie, na szczęście znalazłem kolejny na monety. Wrzuciłem - to samo, żadnej reakcji. Zacząłem się frustrować, pytałem przechodniów idących do pracy, co mam w tej sytuacji zrobić. Część nie mówiła po angielsku i mnie zlewała, jacyś młodzi ludzie powiedzieli, żebym zadzwonił na numer z naklejki na parkometrze. Super :-/ Już widziałem, jak spędzam tu kolejne pół godziny, w międzyczasie straż miejska wlepia mi mandat, Ania się wkurza, że spóźniam się na śniadanie, itd. W desperacji stwierdziłem, że poszukam jeszcze jednego parkometru. Musiałem odejść spory dystans od samochodu, ale opłaciło się. Przy parkometrze stała jakaś kobieta, równie zdenerwowana jak ja (pewnie śpieszyła się do pracy na ósmą, a nie mogła zapłacić za parkowanie). Zanim zdążyłem do niej zagadać, pod parkometr podjechał serwisant, który otworzył maszynę i wydał z niej bilet. Opowiedziałem mu całą sytuację i stwierdził, żebym wrócił pod ten parkometr, a on tam podjedzie. Otworzył maszynę i wrzucił do niej dodatkowo monety, które zadeklarowałem jako stracone w pierwszym parkometrze. Wydał mi bilet i poszedł odblokować kolejną maszynę. Świetne mają te parkometry w Rydze :-/

Po dramatycznej, ale zakończonej sukcesem akcji płacenia za parkowanie, mogłem w końcu udać się na śniadanie. Niedługo potem wyprowadziliśmy się z hotelu i wyjechaliśmy z Rygi na północ w stronę Estonii. Dalszy część tej historii jest opisany w relacji z indywidualnego maratonu w Tallinie.

Galeria zdjęć z Rygi i Tallina

Wszystkie relacje Byledobiec Anin

Lista maratonów Roberta

Powrót


(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin