O mnie Góry Bieganie Relacje Trasy Purchasius


Anna Celińska - relacje Robert Celiński - moje maratony

2011-05-03, Katowice (Polska)


Emocje przed biegiem,
cały maraton w deszczu

Relacja Roberta z jego maratonu nr 63

Czas

Miejsce

%

3:12:14

48 /
694

6.9


Maraton w Katowicach jest jednym z niewielu, z których nie mam najlepszych wspomnień. Spowodowali to przede wszystkim organizatorzy, którzy popsuli mi humor przed startem i moje nastawienie do imprezy było negatywne. Na pewno do tych złych wspomnień przyczyniła się fatalna pogoda (na to organizatorzy nie mają wpływu), ale też brak odpowiedniej infrastruktury dla biegaczy na mecie, która w takich warunkach była bardzo potrzebna. Wrażenia po tym maratonie mam takie, że nigdy więcej nie wezmę już udziału w imprezach z "Silesia" w nazwie.

Zespół Silesia Marathon organizował już wcześniej wiele imprez w Katowicach. Braliśmy udział między innymi w dwóch Ekobiegach na 15 km. Trasa tych biegów nie jest zbyt szybka, wpisowe dość wysokie, ale mimo wszystko, dwa razy wybraliśmy się do Parku Chorzowskiego, żeby wziąć tam udział w zawodach.

Za pierwszym razem do parku przyjechała czwórka znajomych Anulki, żeby jej pokibicować. Moja ówczesna narzeczona pobiegła bardzo dobrze, zajęła piąte miejsce. Po biegu mieliśmy iść do restauracji, żeby spokojnie porozmawiać w cieple (a było zimno), ale zdecydowaliśmy się zostać, bo Anulka miała wyjść na podium i otrzymać nagrodę w kategorii wiekowej. Niestety, dekoracja bardzo się przedłużała, a w trakcie ceremonii nazwisko Anulki nie zostało w ogóle wyczytane. Rozczarowani, poszliśmy się ogrzać, bo niepotrzebnie spędziliśmy tyle czasu na tym zimnie. Dla mnie było oczywiste, że Anulka powinna zostać nagrodzona, bo w regulaminie zapisano, że "nagradzane są pierwsze 3 zawodniczki w kategorii wiekowej, ale zawodniczki nagrodzone w kategorii generalnej (pierwsza trójka) nie otrzymują nagród w kategoriach wiekowych". W takich sytuacjach nagrody zawsze (w innych biegach) przechodziły na kolejne biegaczki. Przykładowo, jeżeli pierwsze trzy miejsca zajęły kobiety z kategorii K-30, to dostawały główne nagrody, a następne trzy (np. z miejsc 4, 5, 6) otrzymywały nagrody w kategorii. W tym przypadku akurat na podium znalazły się dwie kobiety z K-30, czwarta Magda Białorczyk (później biegaczka naszego klubu) również była z tej kategorii (trzecie miejsce) i tylko ona została wyróżniona. Te z pierwszych dwóch miejsc nie dostały dodatkowo, więc organizator uważa, że jest OK, dostała tytko trzecia w kategorii, a nagrody nie przeszły już na kolejne zawodniczki. No dobrze, niech będzie, ale pierwszy raz spotkałem się z taką interpretacją regulaminu.

Rok później znowu tu pobiegliśmy. Tym razem Anulka wygrała generalkę, więc wiadomo było, że raczej wyczytana zostanie. Niestety, znajomi ze Śląska już nie przyjechali, pewnie pamiętali, jak wymarzli tutaj rok temu. W czasie dekoracji: bla, bla, bla, w końcu wychodzi Anulka i w nagrodę za pierwsze miejsce organizator wręcza jej... jabłko. Dziewczyny z drugiego i trzeciego miejsca też dostały jabłka. Mało tego, wśród publiczności były wystawione skrzynki, z których każdy mógł sobie wziąć takie same jabłka. Wręczenie jabłka okraszone było komentarzem zastępczyni organizatora, co do wyniku Anulki "58 minut? O to już tutaj kobiety szybciej biegały". Faktycznie, rok temu Agnieszka Gortel pobiegła tutaj szybciej i trzeba być wdzięcznym organizatorowi, że podkreślił to w tej podniosłej chwili. Sprawdziliśmy, że w regulaminie stało jak byk, że dla zwycięzców przewidziane są nagrody rzeczowe. Faktycznie, wywiązali się ze zobowiązań i dziękujemy za to wspaniałe jabłko. Trzeba oddać organizatorom, że potem próbowali jakoś naprawić tę sytuację i po korespondencji mailowej przesłali Anulce koszulkę. Mimo wszystko - żenada ;-(

Mimo tych wszystkich wspomnień, mieliśmy już zaplanowany start w Katowicach 3 maja i byliśmy zarejestrowani. Ja miałem przebiec maraton, Anulka - połówkę. Wpisowe za oba biegi wynosiło 75 PLN (jak na półmaraton towarzyszący, to dość drogo). Czekaliśmy z opłatą startową, żeby mieć pewność, że na pewno tam pobiegniemy. Anulka mówiła, że termin zapłaty jest do końca kwietnia. Kiedy wszedłem na regulamin, okazało się, że termin mijał jednak 27 kwietnia, a sprawdziłem to 28 kwietnia rano. No pech. Potem można było zapłacić w biurze zawodów, ale już po 120 PLN. Stwierdziłem jednak, że skoro jest 8 rano, to jeżeli zrobię teraz przelew, powinien dojść do organizatorów tak samo, jak te zrobione 27 wieczorem. Dla nich to bez różnicy. Przelałem 150 PLN. To był błąd.

Przyjechaliśmy do Katowic 3 maja rano. W "kapeluszu" miało być wielkie maratońskie Expo, tymczasem stały 3 standy z boku hali. Jak się dowiedziałem, ile organizatorzy każą płacić sobie za 3 godziny wystawiania się w tej sali, to zrozumiałem dlaczego. Numery startowe odbieraliśmy u pani, która parę tygodni temu skomentowało kiepski wynik Anulki, który o dziwo dał jej zwycięstwo w biegu na 15 km. Pani zwróciła uwagę: "O, państwo zapłacili jeden dzień po terminie, to trzeba będzie dopłacić do 120 PLN za każde wpisowe, czyli w sumie jeszcze 90 PLN". Myślałem, że weźmie mnie cholera i rozwalę jej ten stolik. Musiałem wyjść na zewnątrz, żeby ochłonąć. Poprosiłem Anulkę, żebyśmy sobie odpuścili bieg i wrócili do Bielska. Namówiła mnie jednak, żebyśmy zapłacili i pobiegli. Zrobiła to tak słodko, że wróciłem z powrotem do biura i wpłaciłem dodatkowe 90 PLN. Pani organizatorka triumfowała, ja obiecałem sobie, że ostatni raz biegnę w imprezach tego organizatora.

Rozgrzaliśmy się trochę i poszliśmy na start, na którym spotkaliśmy sporo znajomych twarzy. Po starcie Anulka mocno ruszyła i wyszła na prowadzenie. Wiedziałem, że powinna bez większych problemów wygrać półmaraton. Ja starałem się trzymać tempo lekko poniżej 4:15/km, żeby na metę przybiec poniżej 3 godzin.

Już w lepszym humorze - z uśmiechem na twarzy, za to z szatańskim numerem na piersi, fot. Beata Kantyka
Mocny start Anulki, fot. Beata
Anulka załapała się z mocną grupą - od lewej: Paweł, Andrzej, Piotrek
Próbuję dotrzymać kroku Lechowi Głowiakowi - mojemu koledze z Comarchu
Za mną Janina Malska (druga w półmaratonie) i Andrzej - bardzo sympatyczny kompan, z którym przebiegłem 10 km, fot. Beata

Do udziału w maratonie w Katowicach przekonała mnie interesująca trasa przebiegająca przez najciekawsze dzielnice Katowic i okolicznych miast należących do aglomeracji. Słabo znałem Katowice, a maraton był znakomitą okazją, żeby zwiedzić miasto. Przed startem przestudiowałem mapę i byłem gotowy na kolejne punkty "wycieczki".

Startowaliśmy z Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku, spod Stadionu Śląskiego. Tutejsze tereny znałem dość dobrze, bo dwukrotnie uczestniczyłem wcześniej w marcowym Silesia Eco Run - 15 km biegu na 3 pętlach w parku. Teren jest bardzo przyjemny, jednak przy tej pogodzie park wydawał się martwy i pierwsze kilometry nie zrobiły na mnie specjalnego wrażenia. Ciekawiej było kiedy wybiegliśmy w stronę Starego Chorzowa. Po prawej stronie miałem nowoczesną elektrociepłownię Elcho, po lewej - podupadłe tereny przemysłowe, między innymi hale Huty Kościuszko i hałdy.

Dalsza trasa prowadziła do Siemianowic Śląskich, gdzie dominowały stare, od dawna nie remontowane kamienice. Tutaj zaczepił mnie biegnący ze mną zawodnik - Andrzej. Okazało się, że biegliśmy razem z we Wrocławiu, gdzie robiłem za pacemakera na 3 godziny. Niestety, ani mnie, ani Andrzejowi nie udało się wtedy osiągnąć tego celu, ale podziękował mi i chwalił, że we Wrocławiu mieliśmy dobre, równe tempo. Zrobiło mi się bardzo miło, miałem też kompana, z którym mogłem porozmawiać przez całe 10 km.

Z trasy zapamiętałem jedną bardzo miłą sytuację. Starsza pani mieszkająca na parterze jednej z kamienic wyrzucała z okna płatki kwiatów, krzycząc: "to dla Was biegacze". Zrobiło mi się wesoło i bardzo miło ;-)

Po przebiegnięciu przez Siemianowice kierowaliśmy się w stronę Spodka, pod którym finiszowali półmaratończycy. Byłem ciekaw, jaki czas udało się osiągnąć Anulce przy takiej pogodzie. Kiedy przebiegałem przy spodku w okolicach linii mety, usłyszałem komunikat z megafonu, że znaleziono kluczyki od Fiata. "To pewnie nasze" - pomyślałem. Dobrze, że się znalazły.

Anulka finiszowała z bardzo dobrym czasem 1:22:45. Dało jej to pewne pierwsze miejsce, druga Janina Malska była za moimi plecami, kiedy przebiegałem w okolicach finiszu półmaratonu w czasie poniżej 1:29. Po finiszu Anulka trochę zagubiła się przy zdejmowaniu chipa, zostawiła kluczyki do samochodu na krześle i stąd całe zamieszanie. Na szczęście zguba szybko się znalazła, Anulka pojechała tramwajem w stronę parku, odebrała auto i zaparkowała w okolicach Spodka.

Anulka wychodzi na ostatnią prostą, fot. Beata
"Jejku, Paweł, ale zimnica" ;-)

Ja biegłem dalej, mijając po drodze znajome budynki Uniwersytetu Śląskiego. To tutaj odwiedziliśmy z Anulką wujka Tośka, żeby przekazać mu zaproszenie na ślub i przy okazji obejrzeć jego miejsce pracy na Wydziale Fizyki. 3 miesiące przed moim maratonem wujek Anulki otrzymał nominację profesorską z rąk prezydenta Komorowskiego.

Dalej przebiegliśmy przez Osiedle Paderewskiego do parku w Dolinie Trzech Stawów. Sporo o nim wcześniej słyszałem, ale byłem tu pierwszy raz. To właśnie tutaj, w okolicach zawrotki po 26 kilometrach, musiałem się zatrzymać na chwilę na siusiu. Potem nie biegło mi się już zbyt dobrze - odprowadziłem Andrzeja wzrokiem, obok mnie przemknęli kolejni biegacze, a ja zacząłem tracić siły.

Przebiegłem nad krajową "jedynką" i dobiegłem do 30. kilometra. Wiedziałem, że nie mam szans na dobry wynik, dlatego postanowiłem skoncentrować się na "zwiedzaniu" Nikiszowca. Każdy blok tworzy tu zamknięty czworoboczny kwartał. Między ścianami z czerwonymi ramami okien, przewieszkami między blokami i łukami bram, ciągną się wybrukowane uliczki. W kontrastujących z nimi zielonych, przestronnych wnętrzach górnicy odpoczywali po skończonej szychcie, a gospodynie spotykały się przy piecach do wypieku chleba.

Do dnia dzisiejszego życie niewiele zmieniło się na tych podwórkach: choć w większości znikły pomieszczenia gospodarcze, zieleń wewnętrznych podwórek nadal stanowi kontrast do czerwono-czarnych ulic. Nikiszowiec bardzo mi się podobał. Muszę przyznać, że opis autorstwa Agnieszki Pilawskiej z poprzednich zdań "ukradłem" ze strony organizatora maratonu, bo świetnie oddawał klimat tego miejsca.

Kiedy tak sobie zwiedzałem Nikiszowiec, obok mnie przemknęła pierwsza maratonka. Daleko jej było do połamania trzech godzin, co świadczy o poziomie sportowym tego maratonu.

Kolejne kilometry prowadziły w Szopienicach, dzielnicy kolejarzy, górników i hutników. Stąd wywodzą się Kazimierz Kutz i Michał Smolorz oraz znakomici sportowcy: bramkarz reprezentacji Polski - Edward Szymkowiak; pięciokrotny olimpijczyk, rekordzista świata i Europy - oszczepnik Janusz Sidło oraz sztangiści: Czesław Białas i Marek Seweryn.

Deszcz padał na trasie praktycznie przez cały czas, ale teraz opady znacznie się nasiliły. Było też strasznie zimno (ok. 2 stopni) i zdążyłem się bardzo wychłodzić. Nie miałem już siły na ciągły bieg i musiałem przechodzić do marszu. Minąłem rodzinny dom Jerzego Kukuczki, legendarnego alpinisty, zdobywcy "Korony Himalajów". Stąd już na szczęście było bardzo blisko. Spodek się przybliżał, zebrałem się do biegu i osiągnąłem upragnioną metę.

Ostatni odcinek pod Spodkiem przebiegłem w bardzo dobrym humorze, Anulka towarzyszyła mi przez kilkadziesiąt metrów
Upragnione ostatnie metry maratonu

Zwykle po wbiegnięciu na metę maratonu jest już tylko z górki - nie trzeba już nic robić, wystarczy odebrać rzeczy i np. położyć się gdzieś w ustronnym miejscu, napić się, zjeść coś lekkiego. Niestety, po maratonie w Katowicach nie było to możliwe. Cały czas lało, a organizator nie zapewnił na mecie odpowiedniej infrastruktury, żeby maratończycy mogli się jakoś zregenerować. Owszem był duży namiot rozstawiony pod Spodkiem, ale praktycznie nikt z niego nie korzystał, bo po betonie i tak płynęła rzeka wody. Nie było normalnej szatni ani pryszniców z ciepłą wodą, o której marzy się w takich chwilach. Organizator mógł przecież wynająć w tym celu pomieszczenia Spodka, ale pewnie nie dogadał się w kwestiach organizacyjnych lub (co bardziej prawdopodobne) finansowych. Dobrze, że Anulka podjechała autem pod Spodek i przyniosła mi suche rzeczy. Tak naprawdę, to ona mnie w nie przebrała, bo ja byłem przemarznięty i nie mogłem ruszać kończynami. Pod Spodkiem stała budka z jedzeniem typu hot-dog, gdzie można było kupić herbatę. Nie pamiętam dokładnie ceny, ale chyba kosztowała 8 złotych - masakra! Organizatorzy przeważnie zapewniają biegaczom darmową herbatę, a tutaj pewnie ludzie z budki musieli zapłacić Silesia Marathon za możliwość ustawienia się pod Spodkiem i doją biegaczy jak mogą. Pogoda bardzo temu sprzyjała - zimno, brak alternatyw, więc zyski mieli pewnie tego dnia ogromne, a musieli za to zapłacić biedni, zziębnięci biegacze. Kolejny skandal!

Deszcz nie przestawał padać nawet w czasie dekoracji, 6 godzin po starcie

Z każdym kwadransem dochodziłem powoli do siebie. W czasie dekoracji cały czas padało, ale tutaj wszystko przebiegło w miarę sprawnie. Anulka odebrała puchar i nagrody (głównie złożone z bonów na różne zakupy). Oglądanie żony na najwyższym stopniu podium to miłe chwile, ale nie naprawią one fatalnego wrażenia z tego maratonu, jak i poprzednich imprez Silesia Marathon. Jak zacząłem relację, tak ją skończę - nigdy więcej nie wystartuję w imprezach tego organizatora.

Wszystkie relacje Byledobiec Anin

Lista maratonów Roberta

Powrót


(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin