O mnie | Góry | Bieganie | Relacje | Trasy | Purchasius |
Czas | Miejsce | % |
---|---|---|
5:52:31 | 17 / | 18.3 |
|
Po przeprowadzce do Bielska-Białej zaczęliśmy się z Anulką specjalizować w biegach górskich. Taka zmiana była trochę wymuszona, bo w tych okolicach trudno jest znaleźć płaskie trasy treningowe, a na biegi uliczne trzeba przeważnie daleko dojeżdżać. Kolejne starty w biegach górskich bardzo nam się podobały i zaczęliśmy wkręcać się w te tematy. Anulka zajmowała czołowe miejsca w zawodach i była sklasyfikowana w pierwszej trójce Ligi Biegów Górskich. Starty górskie planowaliśmy z tygodnia na tydzień, aż w końcu niedługo po ślubie znaleźliśmy Maraton Gór Stołowych. Górski maraton - brzmi groźnie, ale stwierdziliśmy, że po doświadczeniach w Rzeźniku i długich górskich treningach damy sobie radę z trasą w Górach Stołowych.
Maraton miał być naszym pierwszym małżeńskim startem z obrączkami na palcach. Postanowiliśmy zatem, że przebiegniemy go wspólnie i będziemy się cieszyć piękną trasą. Anulka była już w dzieciństwie w Górach Stołowych, a dla mnie miała być to pierwsza wizyta w tych okolicach. Pamiętając obrazki z podręczników geografii w podstawówce, nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę te widoki na własne oczy.
Góry Stołowe są masywem w Sudetach Środkowych. Zostały wypiętrzone 30 milionów lat temu i są jednymi z nielicznych w Europie gór płytowych. Masyw zbudowały górnokredowe piaskowce ciosowe, ułożone poziomo, stąd nazwa Gór Stołowych - płaskich jak stół. Bardzo charakterystyczny jest ścięty szczyt Szczelińca, który widać z daleka. Największą atrakcją Gór Stołowych są niesamowite formy skalne, niespotykane w skali całego świata. Widziałem już wiele skał o wspaniałych kształtach i kolorach - w Stanach, Australii czy na Malcie, ale nigdy jeszcze nie biegałem między takimi cudami, jak w Górach Stołowych.
Na niewielu trasach maratońskich można podziwiać takie cuda natury - zapowiadały się świetne widoki |
W podróż wyruszyliśmy w sobotę rano. Autostradą na Wrocław jechało się świetnie, ale trasa z Nysy do Kłodzka była bardzo męcząca, bo po drodze czekały nas remonty asfaltu i poprowadzony tam ruch wahadłowy. W końcowej fazie Anulka jechała, a ja nawigowałem przy pomocy map w komórce. Moje pilotowanie nie było może perfekcyjne, ale szczęśliwie dotarliśmy do pięknej drogi pod Górami Stołowymi, po czym dojechaliśmy do Pasterki.
Biuro zawodów mieściło się w tutejszym schronisku. Trzeba przyznać, że organizatorzy bardzo się postarali i wszystko było dobrze przygotowane. Niestety, na pogodę nie mogli mieć wpływu, a ten dzień zapowiadał się fatalnie dla biegaczy. Już o 9:00 (godzinę przed startem) żar lał się z nieba. Podchodziłem do tego startu z lekkim niepokojem. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą Camelbaka (Anulka przypomniała mi o nim chwilę po wyjeździe w domu, dzięki czemu wróciliśmy się po bukłak). Niestety, nie wziąłem ze sobą czapeczki. Sądziłem, że otrzymana od organizatorów bufka będzie dobrym substytutem, ale parę godzin później okazało się, że bardzo się myliłem.
Schronisko w Pasterce - start biegu i biuro zawodów |
Przed startem spotkaliśmy Marcina Rosłonia z rodziną. Poznaliśmy się miesiąc wcześniej na Biegu Rzeźnika, kiedy pokonaliśmy wspólnie całą Połoninę Caryńską. Z Marcinem chodziłem razem do liceum, był klasę wyżej. Kilka klas wyżej był za to w piłce nożnej - grał w Legii Warszawa, z którą w 2005 roku zdobył Mistrzostwo Polski, będąc podstawowym zawodnikiem tej drużyny. Został też dziennikarzem Canal+ i komentował mecze w tej stacji. Potem przestał grać w piłkę i przerzucił się na (moim zdaniem) znacznie fajniejszy do amatorskiego uprawiana sport (zgadnijcie jaki). Chwilę przed startem dołączył do nas jeszcze Wojtek Starzyński, który przyjechał w Góry Stołowe bezpośrednio z delegacji.
Chwilę przed startem - w dobrych humorach, choć z respektem do trasy i upału |
Wystartowaliśmy w dół, ale jakoś nikt nie kwapił się, żeby szybko biec. Niewielka grupka facetów powoli nam odchodziła, a przy granicy czeskiej doszły nas dwie kobiety - Marta Bartoszewicz, zwyciężczyni dwóch poprzednich biegów z cyklu Salomon Trail Running, faworytka cyklu oraz Kasia Zając, specjalizująca się w rajdach przygodowych. Ostatecznie, Anulka wyprzedziła Magdę, a Kasia zeszła z trasy. Na jej miejsce na podium wskoczyła nasza znajoma Ania Dobkowska z KB Galeria Warszawa.
W Czechach udało nam się odeprzeć atak dziewczyn i od tego momentu praktycznie przez cały czas biegliśmy sami. Mogliśmy się wspólnie delektować slalomem między wspaniałymi skałami i widokami w wąwozach. Broumovskie Steny to piękne pasmo, szczególnie w jego północnej części. Mógłbym tam zrobić setki zdjęć, ale trzeba było przy okazji poruszać się do przodu.
Przy pierwszym bufecie (10 km) porządnie się nawodniliśmy i dziarsko ruszyliśmy na kolejny etap. Mogło nas to trochę kosztować, bo w jednym miejscu źle nas poprowadziłem. Na szczęście Anulka zauważyła oznaczenia i zweryfikowała moją nawigację. Końcówka drugiego etapu była najpiękniejsza i tam zrobiłem najwięcej zdjęć. Kowarski Jar był chyba najpiękniejszym fragmentem górskiej trasy, po jakim miałem okazję biec.
Wąwóz po stronie czeskiej... |
...z każdą minutą robił się coraz ciekawszy |
Anulka na trasie - tu udało mi się ją wyprzedzić... |
...ale na kolejnych zdjęciach fotografowałem jej plecy |
Nie idź w stronę światła - to hasło przyświecało bardziej mnie, kiedy miałem zwidy pod koniec biegu ;-) |
Te schodki, to na razie przygrywka do 666 stopni, kóre czekały nas na Szczelińcu :-/ |
Piękna trasa i bardzo dobre oznakowania - ciężko było się zgubić, nawet rozglądając się dookoła |
Dobry humor nie opuszczał Anulki i chętnie pozowała do zdjęć :-) |
Tutaj była już konkretna stromizna, ale twarda alpejka nie potrzebuje poręczy przy takich podejściach |
Po drugim bufecie nie było już tak wesoło, trzeba było pokonać spory kawałek rozgrzanego asfaltu. Widziałem, że rywalka Anulki jest niedaleko - jakieś 3 minuty za nami, więc musieliśmy się sprężać, żeby utrzymać przewagę. Trasa prowadziła łagodnym, ale bardzo długim podbiegiem we wschodniej części Broumovskich Sten. Po lewej stronie widzieliśmy rozciągającą się dolinę. W końcu doczekaliśmy się nagrody, którą był zbieg do Pasterki na 3 bufet.
Trasa nigdy nie była nudna - czasem zaskakiwała nas takimi formami skalnymi przy dość monotonnym szlaku |
W tym miejscu skończył się bieg po czeskiej stronie granicy, gdzie pokonaliśmy 2/3 dystansu maratonu. Z powodu takiego położenia trasy, Maraton Gór Stołowych zaliczam do moich startów zagranicznych. Choć start i meta są po stronie polskiej, to na trasie pozdrawialiśmy turystów słowami "Dobry den" i "Ahoj".
Na 30. kilometrze zbiegliśmy do Pasterki, ale do mety na Szczelińcu pozostał jeszcze spory kawałek i duże przewyższenie |
W Pasterce dogoniliśmy dwóch biegaczy, którzy powoli opuszczali bufet. Czuliśmy się dobrze i po szybkim orzeźwieniu ruszyliśmy na ostatni, 12-kilometrowy etap. Trzymaliśmy mocne tempo, szybko doszliśmy poprzedzającą nas dwójkę i spokojnie ich wyprzedziliśmy. Podejście doprowadziło nas do Błędnych Skał. Ten obszar jest objęty rezerwatem przyrody i mogliśmy jedynie przebiec się wzdłuż jego płotu.
Chwilę potem przeszliśmy o otwartą przestrzeń. Słońce prażyło niemiłosiernie, a nagrzana droga powodowała, że cały zacząłem się gotować. Miałem znamiona udaru słonecznego i zacząłem słaniać się na nogach. Kilka razy zatrzymaliśmy się, a ja musiałem się położyć w cieniu, który ciężko było tu znaleźć. Kontynuowanie biegu w parze nie miało sensu, bo tylko hamowałem Anulkę, która nie miała takich problemów w walce z upałem. Wiedziałem, że zachowam kontrolę nad swoim organizmem i nie zemdleję, dlatego udało mi się uprosić Anulką, by kontynuowała bieg sama. Wyprzedziło mnie kilku zawodników, w tym goniąca Anulkę Magda. Jeszcze kilka razy zatrzymywałem się i kładłem na minutę w cieniu. Wiedziałem, że nie mogę się poddać, bo chlubię się tym, że nigdy nie zszedłem z trasy maratonu. Zadzwoniłem do organizatora, że wszystko jest ze mną w porządku, ale potrzebuję się nawodnić. Chwilę potem zbiegała trójka zawodników i jeden z nich poczęstował mnie swoim izotonikiem z Camelbaka (dzięki!). Udało mi się zejść ze szlaku do drogi, gdzie czekali na mnie GOPR-owcy. Wylali na mnie pół baniaka wody, uzupełnili Camelbaka i to mnie uratowało. Mogłem kontynuować bieg, ale oczywiście bez żadnych szaleństw.
Przeczłapałem asfaltem przez miejscowość Karłów, gdzie mają jakiś specjalny hotel dla niskich osób (Hotel Karłów). Potem minąłem schronisko pod Szczelińcem i kontynuowałem spacer uliczką otoczoną straganami. Dalej zaczęły się schody (dosłownie i w przenośni). Najpierw usiadłem sobie na dwie minutki na skałach, po czym rozpocząłem atak szczytowy.
Na Szczeliniec prowadzi 665 schodów, ja tę liczbę zaokrągliłem do szatańskiej liczby 666. Jakoś wciągałem się po poręczy na górę, a w połowie drogi otuchy dodała mi Anulka ;-) Skończyła ten maraton na piątym miejscu, jako pierwsza kobieta i jeszcze miała siłę zejść do mnie w dół z dwiema butelkami wody! Bardzo doceniłem ten akt miłości, a perspektywa bliskości szczytu zachęciła mnie do dalszej walki. Wprawdzie i na tym odcinku dałem się wyprzedzić jednemu zawodnikowi, ale chwilę potem byłem pod schroniskiem na Szczelińcu. Uff...
Uff... kilka minut po wbiegnięciu na metę |
Minęło jeszcze trochę czasu, zanim zupełnie wydobrzałem. Potem wziąłem aparat i zrobiłem kilka zdjęć, korzystając z pięknych widoków spod schroniska. Zaczęliśmy rozmawiać z innymi biegaczami, po czym postanowiliśmy wracać do schroniska w Pasterce. Zbiegliśmy tam razem z Wojtkiem, który w tym biegu był czwarty - miejsce przed Anulką.
Widok ze Szczelińca na Kotlinę Kłodzką |
Wprawione oko dostrzeże schronisko w Pasterce |
Wojtek - czwarty, Anulka - piąta, ja - chciałbym być szósty, ale przegrałem z upałem |
W Pasterce udało nam się wziąć prysznic i zrobiliśmy to w ostatniej chwili, bo 15 minut później do pryszniców ustawiła się długa kolejka zmęczonych biegaczy. Zjedliśmy pierogi w stołówce i czekaliśmy na dekorację. To był drugi wygrany przez Anulkę maraton, ale pierwszy, w którym miała być naprawdę uhonorowana (zwycięstwo i rekord trasy w Tychach nie były specjalnie odnotowane przez organizatorów).
Oprawa w czasie dekoracji była bardzo oryginalna. Z powodu braku muzyki, konferansjer robił fanfary "paszczowo", co rozśmieszyło wielu uczestników. Anulka stanęła na najwyższym stopni podium, odbierając piękny puchar i bon na pokaźną kwotę do realizacji w sklepach Salomona. Jak by tego było mało, chwilę potem jej numer został wylosowany, dzięki czemu wygrała fajną koszulkę z materiału technicznego.
Piękne zakończenie tego upalnego maratonu |
Nie mogliśmy dłużej zabawić w Górach Stołowych - trzeba było wracać do domu. Zabraliśmy ze sobą Michała Łubiana, którego zapamiętałem głównie z tego, jak przebiegł pełne 49 km w czasie organizowanej przez nasz klub w 2007 roku Anińskiej Siódemki. Michał zdążył opowiedzieć nam wiele ciekawych historii biegowych, zanim dowieźliśmy go na dworzec kolejowy w Katowicach. Do Łodygowic dojechaliśmy przed północą, po 20 godzinach na nogach, z czego najbardziej męczący był maraton w morderczym upale.
Maraton Gór Stołowych będę wspominał bardzo miło do 35. kilometra. To był bardzo fajny bieg na pięknej trasie. Ostatnie 7 kilometrów, to były dla mnie niezłe męki. Z drugiej strony cieszę się, że Anulce udało się dobiec do końca na pierwszym miejscu. Poza tym, jestem zadowolony, że się nie poddałem i mimo kiepskiego stanu dobiegłem do mety. Mam nadzieję, że do końca życia uda mi się utrzymać moją zasadę, że nigdy nie zejdę z trasy maratonu. Cóż, Anulka już drugi raz z rzędu pokazała mi plecy w maratonie. Tłumaczę to sobie fatalnym upałem w obu przypadkach. W przyszłości będę miał na pewno jeszcze wiele okazji, żeby się zrehabilitować :-)
(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin